czwartek, 28 lipca 2011

Forfitery w akcji

Pewna noc była zła. Nadszedł taki czas, taki dzień, taka godzina, że należało stanąć na wysokości zadania i z należytym szacunkiem oddać hołd głównemu menedżerowi, który skromnie powiedział 'do widzenia', pocałował sieć CC w nie powiem co i udał się na statek, masować murzynów. 
Wyprawiliśmy bal.
bal...
Forfitery przybywały kolejno na audiencje. Każdy w dobrym nastroju, z wyśmienitą obstawą wtopił się w tłum do jeszcze lepszego doborowego towarzystwa, które wcześniej grzało mu miejsce, aby marnotrawni wędrowcy mieli gdzie przycumować, po długiej podróży i ewentualnych podrygach na densflorze. 
Przybył tzw. alvaro. Były forfiter. Należycie pożegnał missis  H., za wsze czasy wyściskał missis T. i poszedł zabawiać każdą samotną damę, nie odpuszczając żadnej, za to idealnie balansując chwiejnym krokiem między lichymi stolikami. Spisał się też niejaki nadworny grajek, zapraszając tylko wybrane ofiary do baru na szybkiego szota. Natomiast forfiter, który zaprasza zawsze do mycia i jest ramieniem dla skołatanych nerwów, był odpowiedzialny za ciągłe przebywanie na płycie tanecznej i uraczenie rudej, blondi i czarnej co najmniej jednym tańcem. Była bitwa, bo na jednym to się bynajmniej nie chciało skończyć. Przełożony 'do mycia' robił za posiłki, aby damy nie rozszarpały mu kompana do picia kasztelana. Forfiter a.k.a Tygrys miał najlepiej, a zarazem najgorzej...podczas ostatniej nuty, wszystkim dworzanom włączyło się gastro, więc padła idea zrobienia kanapki na tajgerze. W jej połowie niestety obsługa, strachliwa i ckliwa, kazała orkiestrze przestać grać i podziękowała nam gorąco za atrakcje w postaci zamówienia koni i 'spadania na chatę'. Pozostała reszta forfiterów zjawiła się nieco późno (na chwilę przed zaprzęgnięciem koni), wręczając podarki missis H. i robiąc za fotoreporterów, ale za to wywołując największą radość kusym, marynarskim wdziankiem z czapeczką, która niczym tiara przechodziła z jednej miss na drugą. 
Dusze, które się ostały po balu poszły do nieba na krówkę. Doprawdy miło to brzmi. I ja na tym zakończę opowieść, chociaż słyszałam z niezawodnego źródła, że dla niektórych forfiterów niebo było później piekłem, zwłaszcza w autobusie, ale przecież takiego balu nie można było zlekceważyć, a wręcz przeciwnie trzeba go było należycie i obficie uczcić.
amen.

czwartek, 21 lipca 2011

jak prostytutka nie całuje nigdy w usta...

Są pewne zasady. Są pewne przyzwyczajenia. Niektórych można się pozbyć, innych się nie da. Mam zasady, przyzwyczajenia. Lubię je. Zastanawia mnie tylko, czy niezaprzeczalnie, postępujące dorastanie, będzie miało wpływ na to co jest częścią mojego życia.
Jak to będzie kiedy będę wracała do domu i będę wiedziała kogo mogę się w nim spodziewać...
Jak to będzie wracać w szpilkach po imprezie, bo jednak na boso w październiku to nie przystoi...
Jak to będzie jechać trzeźwo na rowerze... Nie wyobrażam sobie, że w moim domu nie zabraknie nigdy papieru toaletowego, płynu do naczyń czy proszku do prania. Boję się, że zejdę na zawał jak otworzę lodówkę a tam nie będzie już wyewoluowanych nowych form życia na pomidorach, mleko będzie świeże, a wytłaczanka zawsze pełna. To są rzeczy, które w moim królestwie zawsze mają miejsce. To tak jakby tradycja. Co się stanie jak tradycja zniknie? Jak zasady i przyzwyczajenia nie wiedzieć kiedy nie będą już nigdy miały miejsca?