niedziela, 31 października 2010

halloween'owo

Królowa Babcia ogłasza:
No ktoś puka do okna, myślę - Ania, wołam - już idę, patrzę - zamaskowane bandziory coś o jakimś psikusie wołają. O mało na zawał nie zeszłam, nie otworzyłam i zadzwoniłam do was.
Ja:
Babciu luzik, dzisiaj halloween, dzieci się przebierają i chcą za to cukierki.
KB:
To mogli chociaż furtkę zamknąć. Pies nam ucieknie.
Rodzicielka:
Mamo nie bój się nic, nie otwieraj, to są koledzy Maksa, zaraz mu powiem żeby zamknął furtkę.
Maks:
Wziąć pałę czy baseball?

Z innej beczki:

Rodzicielka:Pamiętasz jak Ania miała może z 7 lat, przyjechała Dominika i mówi do Ani, że jedzie na groby do brata. Ania mówi, że ona też pójdzie na groby, a Ty stoisz obok i wszystko słyszysz i się jej pytasz, kogo ma na cmentarzu.
-no jak to kogo babcię...
-ale obie twoje babcie żyją. Jedna w Prudniku i ja tutaj...
-co za pech...

{jak zwykle pełna uroku i empatii dla bliskich}


Uroczo było też na maratonie:
23:50 - 01:15 Koszmar z ulicy Wiązów
O zgrozo. Baliśmy się! I to jak. Mieliśmy ulubiony stan, jaki się zazwyczaj miewa na horrorach oglądając je w pustym, ciemnym domu samemu...Mianowicie drgawka wbijająca  w fotel. Coś pięknego. I horror miałby dla mnie klasę, gdyby nie odpowiedź Frediego na 'pierdol się' nie za wcześnie byś chciała?
Było po horrorze...
01:30 - 03:00 Wrota do piekieł
Trailer pokazuje jedyne straszne sceny z tego filmu, reszta opiera się na tym, że starucha nie ważne czy żywa czy martwa, gryzie i ślini brodę głównej bohaterce. Z resztą robi furorę, jak wpycha jej całą rękę do ust, albo jak mucha wchodzi jej do dziurki od nosa, wychodzi drugą, wchodzi do ust, a na końcu wylatuje przy rodzinnej kolacji... Jednak brawa były jak 50 kilowy krzyż zwalił się jej na głowę {motyw obrony krzyża dalej na topie} a ona cała i zdrowa wypłynęła... Jako komedia 10/10
03:15 - 04:50 Czwarty stopień
Nuda. Zdecydowanie już na nikim nie zrobi wrażenia porwanie przez obcych. Straszna w tym wszystkim była tylko ta cała pani doktor...pobiła nawet od tą ropuchę  z 'wrót'...
05:05 - 06:30 Zejście 2
Opis sytuacji:
Dziadek był górnikiem i pewnego dnia szef im kazał zejść na sam dół, a on nigdy nie wrócił z ekipą.
'zeszli do piekła, a diabeł się wkurwił...' - tekst maratonu.

Epicki maraton jak to mawia kwiat polskiej młodzieży...

Wesołego Halloween!

4 litry

Po raz 9 postanowiłam się dosłownie wypompować na rzecz ludzkości.

-ten soczek z barbie to dla mnie?
-a co, róż pani nie pasuje? Mamy jeszcze z samochodami. Niebieski, zielony i czerwony.
-mhm to ja z żółtym poproszę.

Moje oddawanie nie było tak owocne w wydarzenia jak niektórych, którzy choć chcieli bardzo oddać,ale rady nie dali ze względu na otaczającą ich usta opryszczkę, tudzież podejrzenie ciąży, zrobienie testu a i tak ostateczną niezgodę na oddanie. Koniec końców, ci niektórzy oddadzą krew w bardziej dogodnym dla nich terminie, wierząc że następnym razem nie stanie im nic na przeszkodzie...nawet koniec świata...

czwartek, 14 października 2010

wtf?!

Budzę się na łóżku, patrzę w prawo, a tam z szafy wyłania się trójka rumuńskich dzieci. Siadają na brzegu łóżka i dwie dziewczynki szepczą do chłopczyka (tak, że ja wszystko słyszę) żeby się zapytał mnie która godzina, bo one mają farbę na głowie i nie wiedzą na ile nastawić. Każde z nich patrzyło na mnie nienawistnym  spojrzeniem, ale budzik ustawiły sobie dokładnie na 29 minut. Próbowałam z nimi porozmawiać, tak podejść je dydaktycznie, ale kiedy nasłały na mnie najmłodsze dziecię, które wsadziło sobie głowę w pomiędzy barierki, a potem wykręcało mi rękę stwierdziłam że mam gdzieś dydaktykę i próbowałam tą padlinę zrzucić z mej biednej rąsi. Niestety, przyczepiło się do mnie niczym gremlin przed wykiełkowaniem, więc nie wiedzieć w jaki cudowny sposób znalazłam się w innym pomieszczeniu i strzelam do ludzi z palców, poczym okazuje się że jestem simsem w grze sims i mam polecenie od samej siebie mordować, to morduję...ale chyba siebie powinnam za takie sny!

środa, 13 października 2010

uroki pracy zza kinowym barem

{uśmiechnięta zza baru}
-dzień dobry, co podać?
{gburowatym głosem klient}
-duży.
-ale co duży? Zestaw, popcorn, napój?
-no.
-...

{o nachosach}
-jaki sos do nachosów?
-a jakie są?
-serowy na ciepło i salsa na ostro.
-acha. serowy na ostro...

-dzień dobry poproszę frytki z sosem czosnkowym.
-takie rzeczy piętro niżej.

-co podać?
{babcia do trójki wnuków}
-jaki chcesz popcorn?
-duży.
-a ty?
-też duży.
-a ty?
-średni.
-dobrze, w takim razie 3 małe.

Witajcie w naszej kinowej bajce...:P

niedziela, 3 października 2010

'Przepięknie jest, tylko tlenu brak...'


Przycupnęłam sobie tak w Taterkach, na skraju skałeczki, o mało ze szczęścia się nie zesrałam, bo tak pięknie było. To nic, że lało, że wiało, że zimno było, że mgła wszystko zasłoniła. Dla mnie było przecudnie!

Przybyłam sobie w piąteczek, po trudach podróży pociągiem, autobusem, busem raczyłam przekroczyć tatrzański park narodowy i po jakimś kilometrze skręcić sobie w lasek. Gdy tak sobie w podskokach poprzez ten lasek szłam, uśmiechałam się do słonka i do chmurek (   )
to mym oczom w środku lasu ukazał się traktor... Jakoż, że 'stawy' to jedyne schronisko, które jest najwyżej położone nic tam nie dojeżdża. Jedzonko i wszelakie namacalne udogodnienia są wywożone traktorkiem, a potem na linach prosto do 'pięciu stawów'.  Nie ukrywam, że po mękach  wdrapywania się po czarnym szlaku, obładowana niczym baktrian byłam przeszczęśliwa, mogąc to wszystko rzucić i cieszyć się widokiem otaczających mnie szczytów, surowych, stromych i strzelistych jakich w Karkonoszach się nie spotka. W sobotę poszłam sobie samotnie (bo Monika piastowała dzielnie stanowisko recepcjonistki) do Morskiego Oka przez Świstówkę. Wszędzie było widać jesień, było też widać jak szlachta, która nie zhańbi się włożeniem górskiego pantofelka, przyodziewa białe adidaski i sunie dzielnie do Morskiego po asflacie, głosząc wszem i wobec nowinę, że idzie na wyprawę w góry.
Wieczorem dzielnie przycupnęłam u boku Monisi w recepcji, po czym mnie subtelnie wywaliła do rozdawania koców turystom, którzy już o 12 stwierdzili, że oni 'ani nie wejdą, ani nie zejdą'. O tym, że po górolsku woda rozmowna lała się wiadrami, strzepywanie i picie do kogoś było jak 4 posiłek wciągu dnia, już raczej nie muszę pisać.
Krzyżne (2112m n.p.m.)


Dnia następnego ruszyłyśmy tylko na Krzyżne. Tzn. miałyśmy w planach tylko zdobyć szczyt i powrócić. Tego dnia nie przewidywałam, że spotka mnie gorsze wejście niż na tej górce, gdzie krew w żyłach krążyła mi szybciej, a ciśnienie nigdy nie było tak wysokie. O ja głupia, jak mogłam się tak mylić. Na szczycie, nabrałyśmy ochoty na dalsze harce i hołubce. Zeszłyśmy pięknie (w zasadzie to zjechałyśmy po śniegu) z góreczki i polazłyśmy na kaszankę do Murowańca. Jak zobaczyłam to schronisko, to mówię, że może pieśń 'w murowanej piwnice' wzięła się z tego. Na co Monika popatrzyła tylko na mnie spojrzeniem nr 4, czytaj. głupszej etymologii nie mogłaś wymyślić. Jakaś Życzliwa usłyszała, że mamy w planach zdobyć Zawrat, dała dobrą radę żebyśmy się zastanowiły co robimy, rzuciła 5 zł na herbatę i się pomodliła.






Jak zobaczyłam Zawrat - zwątpiłam. Łańcuchy. Wyglądało to tak, że Monika na szlaku poruszała się jak kozica, ja jak koza. No  w zasadzie jak na pierwszy raz poszło mi nieźle. Ale nigdy nie zapomnę, tego uczucia gdzie widzę, jak musimy przylegać do skały, bo jak się lekko odchylimy i tak jakby puścimy to po nas... Zero zabezpieczenia, deszcz, wiatr, ślisko i moja zajebiście trzęsąca się noga. Błędem było odwracanie się za siebie, bo moja wiara z każdym krokiem była coraz słabsza. Na Zawracie to mi dopiero ciśnienie skoczyło. Było mi wszystko jedno,nawet się zbytnio nie przejęłam faktem, że rozbiłam o skały telefon. W porównaniu jak to się mogło skończyć, była to niewielka strata...
Siklawa


Kiedy dotarłyśmy na szczyt ogrom szczęścia jaki nam towarzyszył jest nie do opisania
Ja to w zasadzie dziękowałam Bogulkowi, że żyję. Dobrze, że wchodziłam tam z Bronką, bo pomimo że łgała mi w żywe oczy, mówiąc co łańcuch, że to już 'naprawdę ostatni', to mimo wszystko było mi to potrzebne.
W schronisku już stwierdziłam, że jestem tak wdzięczna, że mogę jeszcze stąpać po tym ziemskim padole, że pójdę nawet na msze do sali obok. Nabożeństwo trwało ok 30 min, dla niektórych i tak za długo, bez wariatów się nie obeszło - jeden Słowak wciągał kiełbaskę, czytał książkę i wołał coś, a drugi Polak udawał wielkiego ateistę.

Ostatniego dnia zwiedziłyśmy sobie wodospadzik, pstryknęłyśmy ostatnie focie, powiedziałyśmy 'pa pa' polance i stawom, która jedna turystka raczyła powiedzieć, że 'dolina pięciu stawów powinna się nazywać doliną jednego stawu i 4 ukrytych, na co przewodnik rzekł jej, coby taka cwana nie była'.

Z racji tego, że przeleniwe z nas panny wrzuciłyśmy plecaczki na liny, coby nam górole zwieźli. Jak zeszłyśmy z czarnego i doszłyśmy do stacji, nieco się zdziwiłyśmy że plecaków po prostu 'ni ma'. No to odbyło się mega szybkie zejście z zielonego pt. pościg za traktorem, który ma nasze plecaki. Złapałyśmy chłopaków przy  informacji, zobaczywszy jak wyglądamy z litością postanowili, że podwiozą nas do Zakopanego, nie przestrzegając przy tym ani pół znaku... Tam nam pomachali chusteczką na pożegnanie, my im równie obsmarkaną odmachałyśmy i poszłyśmy jeść na Krupówki.
Potem już bez większych ekscesów wróciłyśmy do dobrego Wrocławia, pełne wrażeń, emocji i obietnicą powrócenia...

Zawrat (2159m n.p.m.)