sobota, 31 grudnia 2011

2011 mówimy 'pa pa'

Wyjątkowo z ciężkim sercem żegnam Karpacz. Szalone Jakuszyce, Niezapomniana Kopa, Zmrożone Rokietnice i Wietrzna Szklarska pozostaną długo w mej pamięci . Ten rok był ciekawy. Dobry. Tradycyjnie już, było miło i strzelam kielona z bogulkiem i luckiem za:

styczeń...bo był nudny ale otwierający powieki
luty...bo był zaskakujący i niesamowicie wytrzymałościowy
marzec...bo wszelakie wyjazdy wiosną i tak kończą się śniegiem
kwiecień...bo rajdy są niezapomniane
maj...bo ogień, mosty i przelewanie piwa jest zarezerwowane tylko na ten miesiąc
czerwiec...bo końce są ciepłe
lipiec...bo karpacz jest piękny
sierpień...bo praga kosztuje jedyne 700KC a Tatry wygrywają w makao
wrzesień...bo śluby łączą i dają nowych rodziców
październik...bo tor saneczkowy jest szybki
listopad...bo bakłażany dobrze smakują po grobbingu
grudzień...bo wypady zimowe są nieprzewidywalne

luzik w ramionkach i witamy 2012 :]

wtorek, 20 grudnia 2011

-wesołych świąt
-aaa...pocałuj się w dupę*

Drodzy Moi,

Chciałam Wam życzyć:

pełnych brzuszków na święta,
kaca niedużego w Nowym Roku,
śniegu po pas w górach i po kostki w mieście,
ciepłych butów,
i czapki bo przez głowę ucieka 85% ciepła,
niedeszczowej wiosny,
niezimnego lata,
cichego euro,
i żeby w postanowieniach noworocznych wytrwać chociaż tydzień...

wesołych świąt psia dupa...*




* Mel - Listy do M.

czwartek, 15 grudnia 2011

moc

Powiem Wam, bo to niebywałe. Nie każdy posiada taką przypadłość. To jest pewnego rodzaju magia. To prawie tak jakbym była czarownicą i posiadła wszystkie tajniki czarnej magii. Sądzę nawet, że co niektórzy by mi zazdrościli. Ja nie mogę wyjść z podziwu dla samej siebie, że coś takiego potrafię. O takich rzeczach powinno się kręcić filmy i pisać książki. No bo niech mi ktoś powie, kto tak potrafi że na 100 przejść gardziejewskiej koło latarni, 101 zgaśnie? I to zawsze.

poniedziałek, 12 grudnia 2011

halinko!


zaczerpnięte z http://pani-halinka.pl/



UWAGA!
halinka pochłania niemiłosiernie cały czas wolny! strzeżcie się...
wiem co mówię...

środa, 7 grudnia 2011

znacie?

Znacie wierszyk o Humpty Dumpty'm? Mnie właśnie zastanawia skąd ja go znam. Kogo bym się nie spytała, każdy patrzy na mnie jak bym sama z tego murku spadła. Nikt go nie kojarzy. Czasami  zastanawiałam się czy mi się to nie przyśniło... Ale ku chwale ojczyzny istnieją google. I co? I nic. Jest. Jak się okazuje, Humpty występował w drugiej części Alicji. Tak myślałam, że gdzieś widziałam tego czorta. 






wtorek, 6 grudnia 2011

a tak z okazji Mikołaja :)


SPASIONEGO MIKOŁAJA WSZYSTKIM !!!

wtorek, 29 listopada 2011

dzisiaj post z błogosławieństwem bożym...


Bóg jest sukinsynem. Nie w złego tego słowa znaczeniu. Ale jeżeli ktoś by mnie zapytał jak wyobrażam sobie boga, to jako złośliwca siedzącego na kanapie i wyśmiewającego się z nas, śmiertelników, który rzuca kłody pod nogi i patrzy czy damy sobie radę czy też polegniemy. Jest wspaniały i jego ironia oraz sarkazm nie jest dla nas karą, tylko nauką - w sposób oczywiście zrozumiały tylko dla niego. Prawda jest taka, że doceniamy to co nas w życiu spotkało, dopiero po fakcie. Po dość długim czasie, dociera do nas że jednak to cudownie, że wtedy było tak źle, tragicznie i bezsensownie. Bo teraz jest wspaniale, chociaż wciąż do dupy.
Gdybym była bogiem też bym była wredna. Siedziałabym i tylko knuła o przyszłości każdego człowieka. Nie dla złośliwej satysfakcji mocy. Po to, żeby się ludzie nauczyli pokory i docenili to co mają. Na końcu bym ich wynagradzała (nie, nie niebem, za życia jeszcze bym ich chciała wynagrodzić), a potem zsyłała nowe kłody. Dogadałabym się z naszym bogiem. 
Ludzie to perfekcyjnie chodzące wady. Ubrani w ironie i sarkazm. Szczycący się każdym kolorem humoru, a czarny lubując najbardziej. Dlatego wierzę, że człowiek powstał na obraz i podobieństwo boga.

środa, 23 listopada 2011

Uśmiech proszę...

Mówili dzisiaj w audycji radiowej o uśmiechu. Mówili, że w Tajlandii się ciągle uśmiechają. Racja to jest. Tajlandia jest znana jako Kraina Uśmiechu. Jeśli się uśmiechasz do kogoś, to na 99% zostanie to odwzajemnione. No w Polsce jest nieco inaczej. Raz, że cud żeby ktoś się do kogoś obcego uśmiechał, dwa że bierze się to za objaw wariactwa tudzież molestowania, trzy że zazwyczaj myślimy że to nie do nas, cztery jak znajomy to udajemy że go nie widzimy. Ale najlepsze jest to, że jak pan z audycji poprosił żeby się każdy uśmiechnął, to mimowolnie się uśmiechnęłam. Może czasami nie trzeba wcale widzieć uśmiechu, wystarczy jak się o nim usłyszy, albo przeczyta? Uśmiechnęliście się już?



Pamiętajcie, uśmiechajcie się póki macie własne zęby... 

wtorek, 22 listopada 2011

Zielone drzwi...

'Zielone drzwi' Grocholi, są odzwierciedleniem tego co zawsze chciałyśmy stworzyć z Moniką. Zbiór opowiadań z własnego życia, okraszone humorem i spisane na totalnym chilloucie, bez obowiązku tworzenia fabuły. Nawet miałyśmy już tytuł: 'zielona kanapa'. I wbrew pozorom wcale się nie wzorowałyśmy na tytule Grocholi. Wręcz przeciwnie. Uważamy, że to ona odgapiła od nas tytuł. Zielona kanapa zapisała się w historii naszego życia już od dawna. Wszędzie gdzie się przeprowadzałyśmy, brałyśmy ze sobą zieloną kanapę. Nie tylko ją. Ale ze wszystkich rzeczy potrzebnych do przeprowadzki, wszystkim zawsze zapadała w pamięć zielona kanapa. Każdy z wymienionych rzeczy, absurdów naszego życia, wymieniał zieloną kanapę. Nawet moja babcia. Zielona kanapa była niewygoda, ale każdy gość był szczęśliwy móc na niej spać. Była magiczna. Była taka nasza. Zielona kanapa była symbolem azylu. Jakiś czas temu sprzedałyśmy zieloną kanapę, ale był to znak tego, że znalazłyśmy wreszcie mieszkanie z którego nie będziemy musiały się tak szybko wyprowadzić. Koniec szukania mieszkań, koniec przeprowadzek - koniec zielonej kanapy.
Może kiedyś uda nam się wydać książkę. Jak zobaczycie na witrynie księgarni książkę o zacnym tytule 'zielona kanapa' kupcie koniecznie, będzie o mnie, o Monice, o was,o życiu...


"Pamiętam, jak kiedyś około trzeciej w nocy przyjechało dwóch znieświeżonych jakimiś półlitrem panów z kostnicy i zabierane ciało wysmyknęło im się z rąk przy przenoszeniu na nosze, które potem zakładali na wózek akumulatorowy. Trzasnęło głucho jak worek ziemniaków. Kiedy jedna z pacjentek powiedziała: - Panowie, jak tak można! - Jeden z nich, fioletowy na twarzy, odwrócił się i powiedział: 
- Ciebie też tak rzucimy"
"Zielone drzwi" K. Grochola

sobota, 19 listopada 2011

sesje mi trzasnęli

Przyjechali moi nowi rodzice, parasole rozstawili, kablami się opletli i pod ścianę stanąć kazali. Było niesamowicie. I tutaj tak skromnie, na forum mega bloga, pragnę podziękować Łukaszowi za focurki i Domci za stylizację:)
Niektóre:







piątek, 18 listopada 2011

memory

Lubię wracać do moich historii z dzieciństwa. Tym razem przypomniała mi się opowiastka zza granicy. Miałam jakieś 10 lat i pojechałam z Rodzicielem i jego kolegą do Niemiec na tanie zakupy. Wtedy jeszcze były czasy, że na Zachodzie było więcej i taniej. W sumie to taniej. Chodziliśmy sobie tak cały boży dzień od sklepu do sklepu, z każdą chwilą mając coraz więcej siat. W sumie wyglądaliśmy jak jacyś uchodźcy. I tak idąc jedną z głównych ulic panowie zobaczyli ogromny dom handlowy z RTV, AGD i innymi gadżetami i powiedzieli żebym na nich zaczekała, bo tam nie ma nic interesującego dla mnie. Zasadniczo mieli rację. Głównym celem tego wyjazdu było zakupienie przeze mnie pióra i płyty z makareną - więc czułam się spełniona, mogłam czekać przed wejściem. Zostawili mi siaty pod drzwiami, z tym że one ciągle zlatywały. Więc żeby się jakoś trzymały usiadłam sobie na nie i podparłam głowę na rękach. Jakaś stara niemra przechodząc obok mnie myślała że jestem bezdomna i rzuciła mi kilka marek...! Ja bezdomna?! Przecież nie śmierdziałam, ani nie byłam brudna! Byłam tak oburzona, że w nosie miałam spadające torby - niech lecą, ale nigdy więcej żeby Niemcy uznali mnie za bezdomną! Uwłaczało to wtedy mojej godności, teraz tak myślę, byłby to dobry interes...:P

Bo to jest to miejsce, gdzie rodzi się moc...


      Monika zrobiła...



czwartek, 17 listopada 2011

pure morning

Poranki teraz takie rześkie. Chłodek już doskwiera na całego. Już nie ma opcji na dni w temperaturze dodatniej. Czyżby się zima czaiła zza rogiem? Czemu by nie. Moja desunia już poszła do tuningu, na sezon będzie jak znalazł. Lubię zimę, te mroźne poranki, chłodne wieczory. Słońce, które każdego raduje, a nie tak jak latem - upał taki że zamiast cieszyć się pogodą, człowiek chowa się po kątach w domu. Lubię jak zimą można rzucać kulkami, robić aniołki, skakać w śnieg bez kontuzji, budować forty i zjeżdżać na wszystkim i wszędzie. Najbardziej przed zimą lubię czekać na zimę. Widzieć jak nadchodzi, jak z każdym dniem jest coraz bliżej. Czekam więc na iście czysty poranek.

niedziela, 13 listopada 2011

memory

wyciągnięte z archiwum...
stare, ale prawdziwe



ach te ludowe powiedzonka...
czas zacząć je wprowadzać w życie.

środa, 9 listopada 2011

norka

Aga D. zaraziła mnie słowem 'norka'. Powiem Wam, że ma ono dość specyficzne znaczenie. Mianem 'norki' określa się zakopanie pod pierzynkę, stosunkowo szczelnie, tuląc się do niej w pozycji embrionalnej. Sądzę, że od czasów Pragi, każdy ma to samo skojarzenie. Teraz kładąc się spać, mówię że idę do norki. Zawsze wtedy myślę o Adze D.

wtorek, 8 listopada 2011

bo najfajniejsi urodzili się w latach '80

Legenda ludowa donosi, że najfajniejsi to w latach 80. zostali poczęci. I to jak! Najlepsze okazy to tylko z tej dekady. Ci z lat 90 już nie wiedzą co oznacza ołówek wsadzony w kółeczko od kasety magnetofonowej, a co lepsi nie wiedzą nawet, co to jest kaseta magnetofonowa. Tylko my jaramy się pegasusem, gumami turbo, donaldami i vibovitem (którego nigdy się nie piło, a zawsze wciągało). Na pieluchy tetrowe patrzymy z sentymentem, teraz nosi się je na głowie podczas upału. Bałwanek bouli dla miliona to kryptonim dla bulimików, a komórka to tylko i wyłącznie telefon. Nikt nie rozumie podjarki Alfem, Bill'em Cosby'm i Allo Allo. Łza się w oku kręci patrząc na grzałkę, malucha i pachnąca gumkę do mazania. Nie wszyscy wierzą, że bez telefonów komórkowych wiedziało się, gdzie kto jest, pisało listy, wysyłało kartki na święta i żyło bez internetu! W Czarodziejkę z Księżyca, bawili się nawet chłopcy, a Bolek i Lolek, Żwirek i Muchomorek nie budzili żadnych skojarzeń. A już nie wspomnę o Czarnobylu. Z resztą ludu mój z lat 80, wiecie o co mi chodzi:)

Kurczę, kiedyś to był szacun dla gorzały... a nie że teraz byle szybko, byle w krzakach, byleby nie spisali...

piątek, 4 listopada 2011

Looking for something

Wiecie co jest straszne w życiu człowieka? Najstraszniejsze jest to, że nie ma w naszym życiu ścieżki dźwiękowej, a straszne jest to, kiedy usłyszy się jakiś utwór i nigdzie nie można go znaleźć. Tak. Bo już kilka lat szukam dwóch piosenek i nic. Kiedyś tak szukałam pewnego filmu. Pamiętałam z niego tyle, że się strasznie na nim śmiałam, ale nie mogłam go oglądać do końca, bo byłam mała i rodzice kazali mi pójść spać. Po jakiś kilkunastu latach ten film znowu leciał, bawił mnie ale już niestety nie tak szaleńczo jak w latach młodości. Dalej nie wiedziałam jak się nazywał. Pamiętałam, że był stary, bo Bruce Willis był w nim młody, a jakaś kobieta strzeliła w brzuch jakiejś innej kobiecie. Ona stała z dziurą w brzuchu, w fontannie i jedyne co powiedziała "chryste, spójrz na mnie! jestem cała mokra" (to, że miała dziurę w sukience, gdzie można było przecisnąć arbuza, zauważyła dopiero po chwili). 

a no właśnie...ze śmiercią jej do twarzy...

Był jeszcze jeden film, o takim panu co się zakochał w takiej pani i wysyłał jej róże. Ona na początku nie wiedziała od kogo, bo on jej takie anonimki posyłał. I właśnie w tym filmie, była piosnka co mnie urzekła. Ale lipa, bo znowu tytułu nie pamiętam, a tym bardziej aktora. 
Ale w sumie z jednej strony to dobrze, że nie mogę ich znaleźć. Bo  mogłoby być tak jak z filmem. W pamięci mi zapadł, że był fantastyczny, a w rzeczywistości był śmieszny ale przez dzieciństwo za bardzo go wyidealizowałam, a potem byłam nieco zawiedziona. To może zostawię piosenki w pamięci, niech moja podświadomość myśli że są wspaniałe i warte szukania xD

środa, 2 listopada 2011

noc grozy

W tym roku ogarnął mnie niebywały smutek. Jak to możliwe, że nie zorganizowano nocnego maratonu w heliosie?! Była jakaś groza w multikinie, ale jednak to nie to samo. eNeMeF stał się moją tradycją od kiedy przyszłam na studia. A przed tym, był moim marzeniem. Dzielnie, rok w rok chodziłam do kina, tylko do heliosa i tylko dlatego, że tylko on potrafił ukazać maraton, takim jakim sobie zawsze wyobrażałam. Czyli  4 seanse za symboliczne 25 zło, każdy ma swoje miejsce, kocyk, poduszkę, red bulla i termos z kawą. Wychodząc na przerwę wraca kulturalnie na swoje miejsce, a nie musi jak w multi walczyć o miejsce na schodach.  A w tym roku nic...Za to zacne cinema zaserwowało mi posiedzenie do 4:30 w halloween. Tzn. inwentaryzacja jest niezwykle uprzyjemniającym życie zajęciem, oby takich jak najmniej. Halloween, groza i moc psikusów być musiało - inwentaryzacja świetnie to odwzorowała. No a we wszystkich świętych, jak przystało na poczciwe chrześcijanki, grobbing żeśmy nieco pouprawiały. Pozachwycałyśmy się pięknem płyt, sztucznych kwiatów i niebieskim zniczem. Fajnie było. Pozdrowiłyśmy kogo trzeba, podziwiłyśmy się, że w Meksyku wyjmują szczątki zmarłych i je myją (no ale z drugiej strony co mają brudne leżeć) i pojechałyśmy do mnie, na włości czcić dalej święta. Wieczór przybrał wszelkie barwy radości i szalonych pomysłów. Bez aktu grozy się nie obeszło. Myśląc że ktoś już na pewno hasa po pałacu, jakiś zły człowiek, z pełną świadomością, w pełnym strachu poszłyśmy spać, wierząc że będąc na samej górze, morderca nie wpadnie na pomysł przyjścia do nas będąc na samym dole...doprawdy czasami noc potrafi być zła...

piątek, 21 października 2011

mój brat...Maksymilian

Maksymilian jest jedyny w swoim rodzaju. Maksymilian ma 14 lat i chodzi do drugiej klasy gimnazjum. Maksymilian uważa, że dziewczyny dzielą się na kaszaloty i pasztety. Kaszaloty są wysokie, chude i mają twarz podobną do konia, a pasztety małe, grube i nie mają wyrazu twarzy. Maksymilian lubi oglądać 'trudne sprawy' i 'dlaczego ja', chociaż uważa, że różnica między nimi jest taka jak między colą a pepsi. Maksymilian jest wiecznie zmęczony, nawet jak rano wstaje, to musi sobie odpocząć. Myślę, że to pokaz jego przebiegłości. Maksymilian nie przejmuje się jak go ktoś nazwie leniwym, wojnę wygrywa jak ktoś coś za niego zrobi. Klasa Maksymiliana na języku niemieckim dzieli się na dwie grupy: normalnych i debili. Przynajmniej taki podział uznaje Maksymilian. Przeżywa on strasznie, że język niemiecki ma w tej samej ilości co język polski. Rozżalony Maksymilian mówi, że gdyby mógł sobie wybrać, to wybrałby język angielski, bo ten chociaż w grach używa. Maksymilian jest na wiecznym chilloucie, a w szkole lubi być już o 7:20, żeby zrobić pracę domową, bo przecież w domu nie było na to czasu. Tak. Mój brat Maksymilian jest jedyny w swoim rodzaju. 

poniedziałek, 17 października 2011

tragus

Jestem przeciwniczką okaleczania własnego ciała w nadmiernej ilości. Nie jara mnie combo w postaci, podskórnych implantów w kształcie krzyża, rozszczepiony język, tunele w uszach do kolan, tatuaże wszędzie poza oczami i dredy do kostek. Nie wiem, co ludzie w tym widzą i jaką to niesie idee. Duża ilość tych cudactw sprawia, że człowiek wygląda jak zbir, jak z rynsztoku. Organy pewnie też ma zakolczykowane i wytatuowane. Serce to jeden wielki kołtun, tudzież dzielnie dziergany dredzik do jelit. Pewnie nawet fajek nie palą, bo tyle co mają dziur w płucach od tuneli to nawet rak nie poskromi. 
No i po całej tej dygresji, chciałam zakomunikować, że wyhodowałam sobie tragusa, miejmy nadzieję że nie skończę jak zbir xD

piątek, 14 października 2011

wtf...?!

Jest piątkowy wieczór. Zdaję sobie z tego sprawę w milionie procent. I post na dzisiaj, niczym słowo na niedzielę, powinien być lekki, miły, przyjemny, dwuznaczny, niczym jak już rzekłam - słowo na niedzielę. Ale powiem Wam, że moja cierpliwość się skończyła. Nie będzie o rowerach, nie musicie się bać. Tym razem o naszym kraju. O polityce! Tak. Ja będę się wypowiadać w tej sprawie. Nigdy, jak boga kocham i staram się go nie mieszać do rozmów intelektualnych śmiertelników, jak i poglądów politycznych i pieniędzy, tak teraz się wypowiem raz, a porządnie na forum.  Chyba już do reszty kogoś bóg opuścił i szatan opętał. Jak ujrzałam, czego domagają się katoliccy farmaceuci, to od razu przypomniał mi się mój gniew odnośnie zakazu sprzedaży alkoholu i opłaty za drugi kierunek studiów. Jako, że sama piastuję dwa kierunki (mniej, czy bardziej nie istotne, w dalszym ciągu odwiedzam dwa dziekanaty) bolało niemiłosiernie, że tylko najlepszym jest pisane darmowa edukejszyn. Darowaliby sobie, przy tym tempie co powstają prywatne uczelnie i istniejącym systemie studiów niestacjonarnych, to studia dzienne mogłyby być za free, nawet przy trzech kierunkach. Ale już jakoś się z tym pogodziłam. Pogodziłam się w istocie z faktem, że alkohol w centrum Miasta Cudów nie będzie sprzedawany po 21, w celu uniemożliwienia kupienia alko i obalenia winiaka w bramie, tudzież na wyspie. No tak, jakby nie można było zakupić spirytualiów np. w żabce przy dominikanie, gdzie akurat przywrócili koncesje. Ale najwyraźniej to już nie jest centrum, a władze miasta wierzą głęboko, że pijąc alkohol zakupiony gdzie indziej niż w sklepie na rynku, pijani studenci nie odważą się przejść w stanie lekkiej euforii przez rynek i nie zniweczą imienia miasta swego nadaremno. Ale jak już mówiłam, pogodziłam się z tym faktem. Ale jak zobaczyłam o co walczą aptekarze, to już doprawdy, tracę jakąkolwiek nadzieję na wiarę w tych czasach. To jest do reszty jakieś szaleństwo. Ale dobrze, niech walczą sobie o swoje, niech im to jeszcze zatwierdzą, niech rodzą się dzieci na lewo i prawo. Oddawane nagminnie do domów opieki, rzucane na śmietniku, a pewnie powstanie podatek od porzuconych dzieci. Albo aborcja będzie zabiegiem tak normalnym jak usuwanie zęba. Taaa, kogo ja oszukuję, podatek jest najbardziej możliwy. Po prostu skoro idzie się do lekarza po tableteczki i lekarz do jasnej cholery je wypisał, to już bez przesady żeby jakiś niewydarzony dewota zabroniłby ich wydać. A nie daj boże, jakby się w tej aptece, spotkali ludzie różnej wiary. Dżi had gwarantowany. Jak dla mnie za dużo religii jest w tym wszystkim. Wiara wiarą. Dobrze jest w coś wierzyć, czy to ma być koran, jezus czy krzesło. Wszystko jedno. Tylko wiara powinna być nieprzymuszona i nie za bardzo powinna ingerować w nasze życie, bo nie zawsze wyjdzie z tego coś dobrego. Ale pociesza mnie że jesteśmy Polakami. My to wszystko zawsze jakoś obejdziemy. 
I tak w sumie nie wypowiedziałam się w temacie tak jakbym tego pragnęła, ale sądzę że musiałabym na to poświęcić odrębnego bloga, a i życia by mi nie starczyło, żeby go prowadzić. Tyle z dzisiejszych gorzkich żali.
Bless parafianie xD

czwartek, 13 października 2011

kulturalnie

W sumie to nie rozumiem. Jadę sobie rowerem, podziwiam piękno jesieni, muzyka w słuchawkach dudni rytmicznie, więc jestem szczęśliwa - nie słyszę rozmów ludzi, krzyków i pretensji do boga o zło tego świata. Ale do ku*** nędzy jak jadę sobie spokojnie i widzę, jak taka hot 80' ma minę jakbym jej patelnię nówkę, nieśmiganą, teflonową na dodatek, porysowała i przypaliła to aż sama mam jej ochotę tą patelnią przywalić. No bo ja się pytam, za co? No co ja jej zrobiłam, że ona już tak rowerzysty nienawidzi? Ustąpiłam, ZWOLNIŁAM, a mogłam być złośliwa? No mogłam. A ta nic. Zero życzliwości, wdzięczności, tylko ten mord w oczach. Patrzy się, mało tego złośliwie stanie na środku, ruch zatamuje, siatkami się podeprze, to ani takiej obejść, ani przeskoczyć. I żeby to jedna. Jednego dnia, dwie mnie takim serdecznym spojrzeniem i wyrazem pełnym miłości obdarzyły. Aż mi się ku*** zrobiło niedobrze...

Strzeżcie się, albowiem nie znacie dnia, ani godziny!


środa, 12 października 2011

lubię...

Zobaczyłam dzisiaj autobus. Wiem, że to niewyszukane zjawisko...ale. Lubię jeździć autobusami, ale nie w mieście (komunikacja miejska mnie niezwykle drażni...). Lubię jeździć gdzieś dalej. Lubię jeździć nimi bardziej, niż pociągami. Lubię. Dzisiaj właśnie ujrzałam taki autobus co to wiózł kogoś do domku, do innego miasta. Lubię patrzeć w szybę, na krajobraz, słuchać muzyki i podziwiać wszystko z góry. Nie przeszkadza mi mała przestrzeń. W ogóle. Uwielbiam ją. Czuję się wtedy bezpiecznie. W przeciwieństwie do pociągów. Permanentnie towarzyszy mi uczucie, że ktoś mnie napadnie, okradnie, że nie będzie miejsca i ktoś mnie zdzieli 100kg bagażem. Jakoś nie przepadam za tym. Autobusy lubię. 

wtorek, 11 października 2011

porządna muzyka przede wszystkim!

Więęęęęc moi Wierni muszę, po prostu muszę umieść te dwa, godne chwały, hity ostatniego tygodnia. Są one nagminnie puszczane zarówno u mnie w pałacu, jak i w akwarium kinowym.

Pierwszy z nich, na cześć bakłażanów, zasłyszany przez Stasia na pochodzie:


A drugi przez sławnego już, Wielkiego Bro z paintballbros, z okazji robienia hałasu:


Co będę dużo pisać. Posłuchajcie. Zrozumiecie, co mnie za serce ścisnęło. Ta muzyka, jest jak ambrozja na skołataną duszę...xD

niedziela, 9 października 2011

święta kur***

Moja mama znana również jako Szalone 34, tudzież Piękna Dominika, dba o mnie i o mój humor. 
Słowo na niedziele:


12 najsłynniejszych kurew w historii świata:

1. Kiedy, kurwa, przestanie padać ten deszcz? - Noe, rok 1583 b.c
2. Jak żeś na to, kurwa, wpadł? - Matka Pitagorasa, 126 r. b.c
3. Kurwa, ale gorąco!!! - Joanna D' Arc, 1431 r.
4. Kiedy w końcu, kurwa, dopłyniemy? - Krzysztof Kolumb, 1492 r.
5. Jak ja, kurwa, mam niby pomalować ten sufit!? - Michał Anioł, 1566 r.
6. Coś ty, kurwa, wypiła Julio?! - Romeo, 1595 r.
7. Skąd się, kurwa, wzięli ci wszyscy Indianie? - gen. Custer, 1887 r.
8. Z czym żeśmy się, kurwa, zderzyli? - kapitan Smith. SMS Titanic, 1912 r.
9. Czemu, kurwa, tego nie pojmujecie? - Einstein, 1938 r.
10. Dajesz Monika, co z tobą? Kto się, kurwa, zorientuje? - Bill Clinton, 1997 r.
11. I co teraz, kurwa, robimy? - Barack Obama, 2009 r.
12. Na kogo my, kurwa, mamy głosować? - miliony Polaków w 2011 r.

ku pamięci


Kiedyś jedynym problemem było dostanie czarnej stopy za karę...







Ile bym dała, żeby teraz też moim problem była tylko czarna stopa...

[Zaistniała z powodu braku kąpieli, się nie liczy!]

czwartek, 6 października 2011

niedziela, 2 października 2011

bywa...

Młodzian ma zamiar w końcu się ustatkować. Do wyboru ma 3 kandydatki. Nie wie na którą się zdecydować, więc postanowił przedstawić je matce, która ma nosa do ludzi.
Przyprowadził blondynkę, rudą i czarną.
Syn: mamo któ...
matka: ruda odpada.
Syn: ale jak to, za co?
matka: jeszcze się nie odezwała, a już mnie wkurwia...

Coś w tym jest, nie sądzicie? Czasami, ktoś jeszcze dobrze nie przekroczy progu, a już nieźle potrafi wkurzyć. Spytałam społeczeństwa, czy znają chociaż jedną osobę, która wywołuje takie emocje. Otóż, ku mojemu braku zdziwienia, każda dusza posiada na swoim koncie co najmniej jedną personę, która regularnie wyprowadza go z równowagi samym jestestwem. Często bywa tak, że nie znamy za dobrze tej osoby, ale jej aura, sposób bycia, opinie na jej temat zdrowo nas irytują. Często też bywa tak, że poznając tą osobę zmieniamy zdanie na jej temat i nawet jesteśmy w stanie się z nią zaprzyjaźnić. Ale często też potrafi nas wku***ć jeszcze bardziej niż przed tym, zanim ją poznaliśmy. Bywa...

czwartek, 29 września 2011

ESFAŁ

Stało się...oficjalnie już od 1 października, pełnić będę nową funkcję w kinie, mianowicie EsFał [sv]. Tak. Będę supervisorem. Aktualnie się szkolę. Mhm. Mówiąc inaczej wiem, jak czuł się Toudi, będą uniżonym sługą księciunia. Nie ma co za dużo rozwodzić się w temacie, nauki mądre wyciągam. Najlepsza jest zatytułowana 'jak postępować z dostawcami'. Margarita powiedziała krótko: za mordę i o ziemię...Także się szkolę. Ostro, jak widać. Wiem też jaką kto kawę pije i ile słodzi, w zależności od wielkości kostek. No i wiem jak zapuścić muzę w kompie menago, żeby smutkiem nie wiało. No starczy tych mądrości, reszta przyjdzie z czasem. Nie będę skrywać, że mam również głęboką nadzieję iż z moimi najmilszymi z działów, nić mej miłości nie zostanie bezczelnie przerwana. Jak się tak stanie, możecie mi nakopać, a potem rzucę tą robotę. Bóg mi świadkiem!
Amen.

wtorek, 27 września 2011

też tak macie?



Dziwna z człowiek istota. Jak myśli, planuje, knuje to zawsze, ale to zawsze zachowuje się jak dziecko, które robi kupę do pampersa. Siedzi cicho przez około 7 minut. Czas zastanowienia czy mi się chce + czas skupienia + czas wykonania.  Tak. Jak się coś tworzy, to w nadzwyczajnym spokoju.



niedziela, 25 września 2011

headshot

Wiecie, jak każdy normalny, młody człowiek, normalnie i młodo spędzam wolny czas. W tym tygodniu raczyłam z ekipą kinową, zażyć nieco adrenaliny w paintballu. Tutaj zrobię mini reklamę, gdyż naszą świetną zabawę zawdzięczamy Bartusiowi z paintballbros, który rewelacyjnie wszystko zorganizował, nadzorował i pokierował nowicjuszy, żeby też czerpali z gry jakąś przyjemność. 
Wraz z godzinkami, stawiliśmy się równo u Mistrza, po markery, stroje i maski. Widok jego twarzy był niedoopisania, który po nocy spędzonej na xboxie, chętnie by za niego nas przehandlował. Ekipa 14 osób ubranych w moro i  czekająca na podwózkę, musiała budzić respekt. Nawet przypadkowa persona zapytała co to za akcja, a my mądrzy mali, odpowiedzieliśmy, że wojna, oczywiście. Oczywiście, persona odjechała zadowolona z uśmiechem.
Na polu walki, było cudownie. Pole, pole, pole. Na polu ruiny, ruiny, ruiny. Ruiny parterowe, piętrowe. I doły rowy i krzaki. A za tym, działki seniorów i seniorit. Walczyliśmy jak dzikie koty. Rzucaliśmy się w trawę, czuliśmy bratki przez maskę, niczym rambo strzelaliśmy serią w przeciwnika, poświęcaliśmy się dla innych.  Mistrz przez megafon, w swoim, tylko jemu znanym, stoickim spokoju, kierował nami jak mamy grać, potem już ograniczył się do kawałów, a na końcu nie wytrzymując ciśnienia, wziął markera i sam z niego do nas strzelał, tworząc serial [tak wiem, wiem że to się scenariusz nazywa] pt. każdy na każdego. Ja w tym odcinku poniosłam ranny wojenne, w stylu stłuczonej kości, ale żyje i mam się dobrze i to nie bynajmniej nie z tego że dostałam gumową kuleczką, tylko dlatego, że pochłonęły mnie złudne trawy zła.
Każdy w zamierzeniu miał polowanie na Tygrysa, aczkolwiek Tygrys się nie dał, sam sobie tarczą dzielnie walczył i punkty w bombkach zdobył (poświęcają mnie). Radości było sporo, siniaków w dziwnych miejscach również, ale przede wszystkim woli walki najwięcej. Pojawiła się głównie przy haśle 'headshot' kiedy oberwanie w plecy, tyłek, kolanko czy mały palec u nogi, nie zabijało ofiary. Śmierć nadchodziła wraz ze strzałem w szyjkę (ślady jak po malinkach gwarantowane) tudzież w główkę (najlepsze strzały były centralnie w szybkę, wtedy nic totalnie nie boli, a wiadome jest że się zostało postrzelonym). Istniała bowiem ewentualność, gdzie dostając kulkę, nie było widać śladów farby. Ból był, ale nieśmiertelność i zabawa również...Było dobrze! Spróbujcie koniecznie!
Wasz postrzelony Ancurek...

sobota, 17 września 2011

kometka


W sumie zaczęło się dość niewinnie. Leniwy Karpacz, leniwa sobota, leniwy film. Dajmy na to: 'diabeł ubiera się u Prady'. Aż tu nagle w połowie filmu, przybywa marnotrawny Rodziciel. Wrócił z delegacji. Spod Giewontu. Kapcie i oscypki przywiózł, winy odkupił. Tak sobie siedzimy z Rodzicielem film, dalej ten sam, oglądamy. Bardziej ja niż on. Rodziciel woli akcję. Reklama. Coby czasu nie marnować, szybki surfing po kanałach. Na jedynce armagedon. No i poszło. W przypływie miłości do Rodziciela, zmiękłam i zostawiłam już do końca, gdyż z prady kojarzyłam nieco więcej aniżeli z armagedonu. Poza tym Steve Buscemi mnie ujął i już musiałam go oglądać do końca. Wtedy też zrodziła się myśl o możliwości uderzenia kometki w Ziemię. Raz już tak się stało. Jakoś całkiem niedawno, bo 66 mln lat temu przyfrunęła jedna franca, walnęła niedaleko Ameryki (no bo gdzie indziej?) i potrząsnęła trochę Ziemią, tak że mniema się iż kilka dinozaurów musiało pożegnać się z ziemskim padołem. Aczkolwiek wiadomka, przypuszczenia to były, niespecjalnie to musiała być główna przyczyna. Mówi się, że w ogóle jakieś dziwne gwiazdy pojawiają się w okolicach Ziemi, regularnie co 26 mln lat. Ale najlepszą wieścią jaką donoszą miejscowi prorocy, to ta że dokładnie 13 kwietnia 2036 gościmy asteroidę Apophis. Myślę sobie, że jakby w nas teraz coś łupnęło, to nie byłoby szans jak w filmach amerykańskich wysłać brygady specjalnej, coby zmontowała bombkę na kometce i poświęcając max. 1 osobnika, wróciłaby cało i zdrowo. Teraz może nie. Ale w tym 2036? A już na pewno do 13 kwietnia, będą w posiadaniu niezawodnego sprzętu, który nawet Słońce rozłożyłby na łopatki. Byliby w przymierzu z Rosjanami, którzy drugi komplet, hodowany na Syberii podarowaliby im bez najmniejszego mrugnięcia okiem, bo przecież na czas nieszczęścia jesteśmy jedną wielką kochającą się rodziną. I znając życie, po zdetonowaniu kometki, nałożonoby podatek. Zwycięstwo zwycięstwem, ale koszty muszą się zwrócić. Zwłaszcza amortyzacji...



czwartek, 15 września 2011

dom



ja: Mamo, dlaczego koło telewizora jest segregator z napisem 'jak się kochać'?
rodzicielka:...bo w jednym są przepisy na ciasto, a w drugim na potrawy.
ja:...no tak to wiele tłumaczy...a Max się jeszcze nie czepiał?
rodzicielka: no widzisz, jemu się nawet takich rzeczy nie chce czytać...


wtorek, 13 września 2011

o górach znowu...


Nie wiem co  w nich jest, magia jakaś, czar, moc...cokolwiek. Są jak narkotyk. Uwielbiam je. Gdy jestem tam w górze, problemy z dołu przestają mieć znaczenie. Tam się liczy żeby mieć co zjeść, gdzie się załatwić, gdzie powiesić mokry ręcznik czy śmierdzącą skarpetkę. Za batonika idzie oddać ostatnie czyste majtki, a pasztet smakuje jak najlepiej na świecie przyrządzona potrawa. Kocham góry. Ludzie są dla siebie mili. Gra w makao i nocne rozmowy nigdzie nie mają takiego znaczenia jak min. 1500 m n.p.m. O tak. One są moim azylem, miejscem ucieczki przed całym światem, a przede wszystkim zawsze dają mi nieco swojej mocy bezkresu, tak że przez chwilę mogę poczuć się jak bóg. 

poniedziałek, 5 września 2011

Prezentuję...

Czas najwyższy abyście poznali Dominikę. Zyskała u mnie przydomek niczym Zbyszko z Bogdańca - Piękna Dominika. Piękna Dominika ma męża - Zdolnego Łukasza, który pstryka foty sprzętem, jaki niejeden paparazzi by pozazdrościł.
No więc Piękna Dominika, nie lubi jak się mówi do niej Dominika, bo ma często wrażenie (takie samo jak ja, kiedy mówią do mnie Anka) że coś przeskrobała. Piękna Dominika, w dość krótkim czasie udowodniła jaka jest wspaniała, więc postanowiłam ją wynagrodzić i pozwoliłam jej na adoptowanie mnie. Tak oto Piękna Dominika zyskała drugie miano - matki. Zdolny Łukasz tym samym musiał się pogodzić z nową rolą ojca. Na ich nieszczęście muszą się dzielić mną z drugimi rodzicami, jakimi są Magdalena z Danielem (byli pierwsi, nic nie poradzę). 
Okoliczności jakie dały im możliwość adopcji Wspaniałego dziecka, to panieński, a w konsekwencji ślub M i D. Głównym prowodyrem całej akcji była oczywiście Piękna Dominika. Ponad tydzień temu nawiedziłyśmy Magdalenę w gronie najlepszych bab, aby srogo uczcić jej ostatni tydzień wolności. W jeden wieczór odbyłyśmy szaloną podróż na Tahiti, zaliczyłyśmy jazdę terenową w bagażniku i podbiłyśmy okoliczny club, machając mu dopiero jak nas ochrona wyprosiła. Ponoć tak było, zlepiając bieg wydarzeń dnia następnego, kiedy właśnie wówczas nastąpiło cudowne okazanie mojego miłosierdzia i zezwolenie na adopcję. Uczczone to zostało pysznym rosołem z indyka i oszukiwanymi kotlecikami, którymi Magdalena zawsze i wszędzie nimi zwabia <3.
W tą sobotę natomiast zrobiliśmy szał na całego z mamunią, jadąc na ślub zaraz za parą młodą 200km/h, czyli w sumie przelatują nad zakrętami i wyprzedzając traktor już nawet nie poboczem. Rzucając 10 worami ryżu, życząc młodym owocnych nocy po 60 i znajomości z nami do końca świata. Balując na boso, w baletkach, pijąc szoty łubu-dubu i kradnąc gar z pieniędzmi. Znaleźli się tacy nawet co i krzyż szukali, niektórzy znaleźli go dnia następnego, na kostce tuż po 15. 
Koniec końców młoda para pożegnała starą i ich nowe dziecko, ściskając serdecznie i dając wódeczkę i ciastko na drogę.
Reasumują. Przez ostatni tydzień, zyskałam nową mamę, tatę, wódkę i ciasto. 
Z błogosławieństwem, czule pozdrawiam, 
Wasza Anna.

piątek, 2 września 2011

Ku pamięci! Praga

Dziękuję Marcinowi za pomysł i wykonanie. Pragowa ekipa składa hołd i pokłony.
Lepiej się tego przedstawić nie dało!

Zapraszam...
[Weronika wybaczy]


sobota, 27 sierpnia 2011

Bóg stworzył Zawrat, żeby Gardziejewska się go bała...

'Znowu wieje wiatr, może od Zawratu...'
Miałam taką myśl, że już nigdy w życiu nie spotkam się z Zawratem. Po ostatnim razie, kiedy to wiatr, deszcz, brak nastawienia psychicznego umówił mnie na spotkanie z tym Krakenem, żywiłam nadzieję, że do drugiej randki nie dojdzie...Och jakże się myliłam...
W tym roku przeszliśmy piękny kawał gór. Zachodnie Tatry pokonaliśmy w sumie w 3 dni. Gnaliśmy jak opętani  z 40 kg na wątłych pleckach, butami ważącymi połowę z tego i kijami, które nas przy życiu trzymały. 4 dnia przyszło nam zmierzyć się z nim...Przyrzekam, że Bóg stworzył, tatrzańskie szlaki, łańcuchy i Zawrat, żeby Gardziejewska miała się czego bać.
Było strasznie. Puls skakał od nienaturalnie wysokiego do ledwo wyczuwalnego. Oczywiście, jeszcze dobrze nie weszłam na skały a już tryb trzęsącej się nogi mi się załączył. W tym samym momencie piękne słońce jakie nam towarzyszyło, nie wiedzieć kiedy zamieniło się w gęstą chmurę, tak białą, że patrząc w dół nie wiedziało się czy się jest metr nad ziemią czy 30. Po drodze leżałam jedynie na kamieniu, dziękowałam Bogu że żyję, dostałam od obcej kobiety cukierka i 10 osób mnie dopingowało na mecie, gdzie o dziwo nie był to łatwy finisz. Ale dotarłam. Po raz drugi zdobyłam tą nieczułą, szorstką, często raniącą i noszącą permanentnie łańcuchy, istotę...
Mimo wszystko dalej się go boję. Szpiglasowy był milszy w dotyku xD.

niedziela, 7 sierpnia 2011

unavailable

mili państwo wakacje wciąż trwają zatem nie ma mnie.
Za to ślę gorące pozdro i uściski z:


Pragi


 Tatr

Do zobaczenia wierni!
loffciam
A.

środa, 3 sierpnia 2011

-taka chuda
-która chuda?
-ta co cienia nie rzuca...

Ostatnio oglądałam kabaret NeoNówki 'ksiądz i kościelny' i taka mnie refleksja naszła, że bez spirytualiów to oni z pewnością nie mogą się obejść. I nie tylko oni. Wszystkie kabarety. Nie chce mi się wierzyć, że mają bez przerwy taką moc bez żadnego dopalacza. W końcu to kabareciarze a nie sportowcy, ich się nie sprawdza czy są na dopingu. I ponoć wcale nie mają wesołego życia. No raczej. Jeżeli przed każdym występem tankują, to następstwem wydarzeń jest przez wszystkich czczony i uwielbiany... kac.
Jak możne być wesoło na wiecznym kacu? 
Czasami chciałabym być kabareciarzem. Albo mieć swój serial komediowy. Jakiś sitcom. Wiedziałabym przynajmniej wtedy, z czego Bóg się codziennie śmieje...

czwartek, 28 lipca 2011

Forfitery w akcji

Pewna noc była zła. Nadszedł taki czas, taki dzień, taka godzina, że należało stanąć na wysokości zadania i z należytym szacunkiem oddać hołd głównemu menedżerowi, który skromnie powiedział 'do widzenia', pocałował sieć CC w nie powiem co i udał się na statek, masować murzynów. 
Wyprawiliśmy bal.
bal...
Forfitery przybywały kolejno na audiencje. Każdy w dobrym nastroju, z wyśmienitą obstawą wtopił się w tłum do jeszcze lepszego doborowego towarzystwa, które wcześniej grzało mu miejsce, aby marnotrawni wędrowcy mieli gdzie przycumować, po długiej podróży i ewentualnych podrygach na densflorze. 
Przybył tzw. alvaro. Były forfiter. Należycie pożegnał missis  H., za wsze czasy wyściskał missis T. i poszedł zabawiać każdą samotną damę, nie odpuszczając żadnej, za to idealnie balansując chwiejnym krokiem między lichymi stolikami. Spisał się też niejaki nadworny grajek, zapraszając tylko wybrane ofiary do baru na szybkiego szota. Natomiast forfiter, który zaprasza zawsze do mycia i jest ramieniem dla skołatanych nerwów, był odpowiedzialny za ciągłe przebywanie na płycie tanecznej i uraczenie rudej, blondi i czarnej co najmniej jednym tańcem. Była bitwa, bo na jednym to się bynajmniej nie chciało skończyć. Przełożony 'do mycia' robił za posiłki, aby damy nie rozszarpały mu kompana do picia kasztelana. Forfiter a.k.a Tygrys miał najlepiej, a zarazem najgorzej...podczas ostatniej nuty, wszystkim dworzanom włączyło się gastro, więc padła idea zrobienia kanapki na tajgerze. W jej połowie niestety obsługa, strachliwa i ckliwa, kazała orkiestrze przestać grać i podziękowała nam gorąco za atrakcje w postaci zamówienia koni i 'spadania na chatę'. Pozostała reszta forfiterów zjawiła się nieco późno (na chwilę przed zaprzęgnięciem koni), wręczając podarki missis H. i robiąc za fotoreporterów, ale za to wywołując największą radość kusym, marynarskim wdziankiem z czapeczką, która niczym tiara przechodziła z jednej miss na drugą. 
Dusze, które się ostały po balu poszły do nieba na krówkę. Doprawdy miło to brzmi. I ja na tym zakończę opowieść, chociaż słyszałam z niezawodnego źródła, że dla niektórych forfiterów niebo było później piekłem, zwłaszcza w autobusie, ale przecież takiego balu nie można było zlekceważyć, a wręcz przeciwnie trzeba go było należycie i obficie uczcić.
amen.

czwartek, 21 lipca 2011

jak prostytutka nie całuje nigdy w usta...

Są pewne zasady. Są pewne przyzwyczajenia. Niektórych można się pozbyć, innych się nie da. Mam zasady, przyzwyczajenia. Lubię je. Zastanawia mnie tylko, czy niezaprzeczalnie, postępujące dorastanie, będzie miało wpływ na to co jest częścią mojego życia.
Jak to będzie kiedy będę wracała do domu i będę wiedziała kogo mogę się w nim spodziewać...
Jak to będzie wracać w szpilkach po imprezie, bo jednak na boso w październiku to nie przystoi...
Jak to będzie jechać trzeźwo na rowerze... Nie wyobrażam sobie, że w moim domu nie zabraknie nigdy papieru toaletowego, płynu do naczyń czy proszku do prania. Boję się, że zejdę na zawał jak otworzę lodówkę a tam nie będzie już wyewoluowanych nowych form życia na pomidorach, mleko będzie świeże, a wytłaczanka zawsze pełna. To są rzeczy, które w moim królestwie zawsze mają miejsce. To tak jakby tradycja. Co się stanie jak tradycja zniknie? Jak zasady i przyzwyczajenia nie wiedzieć kiedy nie będą już nigdy miały miejsca?

poniedziałek, 27 czerwca 2011

tytuły

Organizujemy sobie wycieczkę do Pragi. Lubimy to miasto, żyć bez niego nie możemy, przynajmniej raz  w roku pogrom zasiać musimy. Zaliczkę do hostelu też zapłacić musimy. Ostatnia wojaż nas nauczyła, że może lepiej sobie bukować łoże zawczasu i  nie jechać z duszą na ramieniu. Oto jak cudownie są zatytułowane mega ważne zaliczki 1/3 uczestników kolonii xD


sobota, 28 maja 2011

a tak napiszę, bo już koniec maja...

Ekhm....trochę mi było nie po drodze z pisaniem...Juvenalia pozbawiły mnie jak zwykle czasu, pieniędzy, pamięci, a potem  było już tylko nadrabianie spożytkowanego czasu. I tak jakoś człowiek się budzi i patrzy, a tu już majowy finish. No i smuteczek. Maj to taki miesiąc, w którym dzieją się wszystkie anormalne rzeczy, a które już człowieka nie zdziwią. Ja nie będę zdradzała szczegółów, wystarczy że most zwierzyniecki i rzucanie ogniem utkwi mi w pamięci na długo :) mówię tak ogólnikowo, że ze względu na to, że maj to świeża zieleń, ludzie są obudzeniu po zimie (wykluczamy początek maja), to dzieją się rzeczy niebywałe, na jakie ludzie po zimowym marazmie mieli niebywałą ochotę i nareszcie nastała ku temu okazja. Jak w piosence czarodzielnica - żywiołaków:




wtorek, 3 maja 2011

Karpacz donosi

3 maja 2011 


Karpacz - miasto cudów? 





Co niektórzy turyści ponoć w samych japonkach na majówkę przybyli...łączymy się w cierpieniu xD Ale jak tak patrzę przez wrocławskie okno to myślę, że my za niedługo też nie będziemy mieć do śmiechu... idziemy na sanki ? xD

sobota, 23 kwietnia 2011

zabytek

Dziwna sprawa...Zrobili nam w Karpaczu na ulicy Chopina - Beverly hills. Wykarczowali 75% drzew wszelakich, zostawiając marne 25% w tym jeden okaz...chyba pod ochroną...



czwartek, 21 kwietnia 2011

tak a propos świąt...

Jakoż, że święta zaglądają już zza rogu, zrobię jakąś kurtuazyjną notkę dla spokoju ducha. Tak więc, dzierżę w dłoni mej maciupkiej pięknego złotego bażanta. W tle leci znakomita muzyka pobudzająca me szare komórki do wyrzeźbienia paru marnych słów na blogu. Do pełni szczęści brakuje mi tylko bakłażanów. Tak sobie pomyślałam - nie tylko z okazji świąt, że czasami mogłabym żyć w jakimś filmie science fiction. No. Tak bym się przechadzała po miasteczku, gdzieś nade mną przebiegałby jakiś dinozaur, zza krzaków wyglądała jakaś wielka stonka,a na podwórku miałabym swój prywatny rollercoaster. Pięknie by było. No mogłabym tak żyć. I jeszcze w chwilach grozy byłoby słychać muzykę przyprawiającą o dreszcze. I to dla wszystkich byłby normalny, codzienny widok, nikt by się nie dziwił. Jeszcze byśmy się wymieniali okazami. Ja ci dam giganta chrabąszcza, ty mi - olbrzymią stokrotkę. Ale dalej byłyby korki i kolejki w sklepach. Tylko tym razem byłoby na co popatrzeć podczas czekania, np. jak brontozaur odbija ogonem kurzą fermę...mogłabym żyć w takim świecie...:]

wtorek, 12 kwietnia 2011

takie tam...

Kolejny już rajd IZ odbyliśmy z wielkim namaszczeniem. Tym razem z racji stażu i zaangażowania w rajd, dostaliśmy pewnie udogodnienia wyjazdowe. All inclusive w Banderozie:


Zaczęło się w autobusie. Podczas podróży co by się nie nudziło, można było zamówić damę do towarzystwa...




W apartamentach przydzielono nam indywidualne, specjalnie 'wyszukane' menu tylko dla nas...




Po obfitym posiłku pokusiliśmy się o sjestę w obszernych łożach...




W każdym pokoju był bogato wyposażony barek, w niesamowicie chłodzącą lodówkę...




Mieliśmy też animatorów...




Kurort posiadał wysokiej technologii sprzęt komputerowy...




Wczasowicze byli tak zachwyceni atrakcjami, że pozostawały po nich tylko skarpetki...




sacrum bakłażanów...




Wyprawka na drogę powrotną...




Byliśmy pod wrażeniem wyspecjalizowanego sprzętu do podróży...(w tle deska podtrzymująca bagażnik)




I oczywiście mieszkańców Głuchołaz, którzy reklamują zakład pogrzebowy na znaku...


niedziela, 3 kwietnia 2011

w tym utworze mogę się hajtnąć z gitarą...



Nie powiem, żeby utwór sam w sobie mnie jakoś mocno powalił na kolanko, skłamię również jak rzeknę, że w ogóle mnie nie ruszył. Troszeczkę mną targnęło, aczkolwiek uważam szczerze, że gitarka odwaliła kawał dobrej roboty i powinna mieć całe 3:21 min.  tylko dla siebie... sycące!

środa, 30 marca 2011

gdyby


Wiecie, że to nasze gdybanie 'co by było gdyby' jest najnormalniej w świecie nazywane po imieniu. Psychologowie raczyli nazwać to niecodzienne zjawisko myśleniem kontrfaktycznym. Mi to z kolei skojarzyło się z efektem motyla. W zasadzie poniekąd te dwie rzeczy są zarówno powiązane ze sobą, jak i się wzajemnie wykluczają. Powszechnie wiadomo, że najmniejsza czynność może mieć wpływ na to co się wydarzy nie tylko w naszym życiu, ale i na świecie. Zawęźmy krąg do naszego życia. Podejmujemy decyzje, które są oczywiście powiązane pewnymi konsekwencjami. Niekoniecznie takimi jakbyśmy chcieli. Stąd automatycznie wytwarza nam się myśl, że można było postąpić inaczej. Rozważamy wówczas milion wariantów i obrazujemy sytuacje, jak mogłyby się inaczej potoczyć i jaki byłby ich finał. Tak. Z tym że to wyobrażenie w naszym mniemaniu zawsze będzie idealne - czyli takie jakbyśmy tego sobie życzyli od początku. Tylko teraz pytanie czy to ma sens? Ponoć ma. Bo poprawia nam nastrój, daje poczucie kontroli nad światem i pozwala unikać tych samych błędów w przyszłości. Ale przez efekt motyla, wiadomo że nie warto bez przesadnie się zatracać w gdybaniu. Nie warto, bo wg mnie coś w życiu kieruje naszymi wyborami, czy to byli ludzie, wydarzenia, emocje czy nawet pies sąsiadki, nasze wybory były czymś uwarunkowane. A to wpływa na nasze decyzje, też m.in. na to co ma nam przynieść nowy dzień. To jak wygląda nasze życie. I nawet jeżeli wydaje nam się, że to przypadek - to tak miało być. To co się wydarzyło miało się wydarzyć. I to co nam się przytrafi to jest najlepsza z możliwych alternatyw. Bo jaką mamy pewność, że wybierając inną ścieżkę, będą to konsekwencje nie lepsze, a gorsze? Gdybanie jest dobre, aby wyciągnąć wnioski z sytuacji, ale należy pamiętać że i taka sytuacja była potrzebna aby nas czegoś nauczyć. Poza tym, mając moc zmieniania przeszłości należałoby pamiętać, że nasze wybory nigdy nie będą dotyczyć tylko nas...niestety

piątek, 25 marca 2011

marzenie takie skromne...

Mówiłam Wam?
Najwyżej powiem jeszcze raz:]
Marzy mi się wycieczka. Do Szkocji. Mhm. Ale nie chcę jeść haggis, czy oglądać rodowitych szkotów (to mogłaby być ewentualna wypadkowa zdarzeń). Ja bym chciała zobaczyć jakiś mroczny zamek, otoczony mgłą. Chciałabym zwiedzić tylko krajobrazy tego kraju. I to te mniej znane. Chciałabym stanąć gdzieś na skraju wzgórza, otoczona czystą, nieskazitelną zielenią, czuć jak przez palce ucieka mi mgła i przy muzyce z krajów skandynawskich, stanąć niczym jezus ze Świebodzina i poczuć moc bezkresu. No poczuć się jak bóg. 


środa, 23 marca 2011

Bo to nie pierwszy raz, ale pierwszy z takim rzepem...

Bo to jest tak.
Stoję na macie i się wyginam. Do przodu, do tyłu, jak trenejro każe. Lekko nie jest. Wygiąć swą łabędzią szyję, tak żeby zobaczyć swoje pięty, naprawdę zdarza się nielicznym. Walczę ze sobą, ledwo się na nogach trzymając, żeby ramiona były odpowiednio ściągnięte, miednica gdzieś tam zwisała, nogi napięte itd. I walczę ostro. Czuję już, że resztki swoich sił w to wkładam, pomimo że to dopiero początek zajęć. A trenerro podchodzi do mnie widzi, żem początkująca i mówi, że no mało wygięta. ... . Ja mówię, że bardziej się już nie da, a on za ramionka i do ziemi. Udowodnił że się da. Łuk piękny uczyniłam. Obawiam się, że pierwszy i ostatni raz. Potem było w miarę przyjemnie. Pies z głową do góry ,w dół, na bok czy jakoś tak. Ale nie obeszło się bez kpin mistrza. Ja zwykle źle. Że niby dłonie całe nie przylegają do maty. Oj tam. Potem był kocyk. siedziało się na nim, ale w zasadzie to się wydawało że się na nim siedzi. Nogi się naciągało na wszystkie możliwe sposoby, z tym że nogi w jedną, a tułów w drugą. I tak popiersiem na południe a nogą na północ...a on się znowu czepia. Rzekomo mi noga opadła...Czemu opadła? Bo się zmęczyła. Co mu miałam powiedzieć?! Kolejnie stoimy. Ja oczywiście źle bo moje palce u nóg nie były kompatybilne do moich pięt. Na końcu kazał się położyć i leżeć równo. Najlepiej nie ruszać się, nie drapać, nie oddychać i tylko myśleć że  się człowiek oczyszcza. Dziwne, że się mnie nie czepił, że krzywo leżę. Miłościwy.
Joga może być, ale jak się będzie ten pajac dalej czepiał to moja mało współpracująca stopa więcej tam nie raczy postać.
Amen.

poniedziałek, 21 marca 2011

o świętach

Nie lubię obchodzić świąt jednodniowych. Oprócz urodzin - moje zawsze trwają dwa dni lekko. Ale np.:
Walentynki - nuda, róż, serduszka i oklepane chodzenie do kina za rękę.
Tłusty Czwartek - pączusie jak najbardziej na plus, ale te kolejki? I kto to widział pączunia za 2,50!
Dzień Kobiet - cud jak jakiś mężczyzna sobie w ogóle przypomni.
Dzień Mężczyzny i Dzień Chłopaka - uważam za lekkie przegięcie, jedno wybrać a nie dwa świętować.
Dzień Wiosny - a nikt nie czci Dnia Jesieni, Zimy i Lata. Słodowa ugnie się pod ciężarem świętujących dzisiaj zapewne.
Dzień Matki - jest ok, mamie się coś należy, osobiście mnie nie dotyczy [ku chwale].
Dzień Ojca- jw.
Dzień Dziecka - wporzo, gdyby mnie radował fakt pozwolenia 'nie mycia' się tego dnia...

Taka to męka pańska z tymi świętami, społeczeństwo tak je lubi świętować, a może to kwestia marketingu? ale nic, płakać nie będę - w końcu trwają tylko jeden dzień...xD



niedziela, 13 marca 2011

normalna sobota...

Piątek godz. 22:00
Prośba, że o 00:00 zaistnieje potrzeba przetransportowania roweru do mego boksu, gdyż tygodniowe opady mogą doszczętnie zniszczyć maszynę,a wtedy życie straciłoby sens. Myślę, że zachciankę mogę spełnić, niech będzie północ - nie powinnam jeszcze śnić. 

Sobota:
godz. 01:30
Ekmh...Trochę obsuwka w czasie z przyczyn oczywiście od człowieka niezależnych i sprzysiężeniu się rzeczy martwych. To ja biedna obudzona pognałam co sił, kluczykiem nieliche wrota otworzyć i udać się już na jakże zasłużony odpoczynek.

godz. 04:30
Słodko znienawidzony dźwięk budzika, wołającego że już najwyższa pora otworzyć oczęta i ruszyć na spotkaniu przygody. Ogarnęłam się na ślepo, kanapki zapakowałam, lapka jako boombox'a na wieczorne hulanki pod pachę zgarnęłam, dechę z butami w pokrowczyk i na plecy i śmiało ruszyłam o pięknym, mrocznym poranku na uwielbianą przez wszystkich - stację BP.

godz. 05.15
Ruszylimy w stronę Czech, gubiąc się już we Wrocku.

straciłam rachubę czasu...

Czechy
Korowód 4 limuzyn. Jedziemy z wjb na końcu, gps mamy i tak trafimy. 
Wyobraźcie sobie, że znaki drogowe w Czechach są ubrane. Ja, szczycąca się 'sokolim wzrokiem', oczywiście nie zauważyłam, a wszyscy w pojeździe się nimi zachwycali. Niczym upierdliwy przedszkolak, ze łzami w oczach i trzęsącą się brodą, zapragnęłam również zobaczyć ubrane znaki. Nela, znana ze swej cierpliwości i nieskończenie dobrej woli raczyła przed takim oto znakiem się specjalnie zatrzymać. Oględzin dokonałam, spodziewając się bóg wie czego, jakiś eleganckich czapeczek, bucików na słupku, może szaliczka pod tarczą, a nie tego że ten maciupeńki ludzik, będzie miał buty i kapelusz. Mogłam nie zauważyć.

Ale cóż. Pognalimy dalej. Wjechaliśmy już na serpentynę, zaczęliśmy podziwiać okoliczne górki do jazdy, to że jest śnieg i możliwość poszusowania. I tak tkwiąc w tym naszym letargu, zamyśleniu nad śniegiem, wyjechaliśmy zza zakrętu wprost na nasz korowód, który stał. I wszyscy wkoło stali. Sądziłam, że zrobiło się komuś niedobrze od tych zakrętów, ale jednak nie. Było tak ślisko na jezdni, że niestety dwa środkowe auta zderzyły się ze sobą. 
Dziękowaliśmy Bogu, że nie wypadli z zakrętu,że nie mieli desek w autach, które obcięłyby głowę, że my oglądaliśmy znaki i nie mieliśmy dużej prędkości. Jak już doszliśmy do siebie, ogarnęliśmy co i jak, stwierdzone zostało, że robimy come back do Wrocka. 3 auta dały radę wrócić, jedno musiało czekać na lawetę. We Wro, mieliśmy zrobić 'before party' w Niebie. Toteż lud uzgodnił, że będziemy in tacz. 

Ja i Nela stwierdziłyśmy, że jak nie ma śniegu to w ramach odreagowania po porannych przeżyciach, robimy dzień chillout'u. Spotkałyśmy się na mieście, krążąc i nie chcący wpadłyśmy na konkurs w podnoszeniu ciężarów, czy Bóg jeden wie czego. Było pełno mężczyzn w obcisłych spodenkach, karków i koksów, porównujących swoje mięśnie. Ale największą rewelację zrobił żeński odpowiednik koksa. Kobieta ta,o ile można ją tak nazwać, miała mięśnie w miejscach, w których ja na pewno bym ich mieć nie chciała...od patrzenia na nią stwierdziłyśmy, że jesteśmy głodne i idziemy jeść. 
Pizza hut nieśmiertelna. Głodne jak stado wilków, chciałyśmy zamówić wszystko co się dało, ale z racji przejrzystości umysłu, zlekceważyłyśmy zachciankę i skończyłyśmy tylko na wielkiej dolewce,przystawce, średniej na grubym cieście i deserze lodowym. 
Z trudem wyczołgałyśmy się stamtąd. Byłyśmy jak ten krasnal leżący pod pizzerią. Ledwo, bo ledwo dotoczyłyśmy się do bankomatu, przy którym jak się okazało Nela się zorientowała, że nie ma karty. Odbyła się szybka akcja, pojechania do domy, szukania karty po koszach, biurkach nawet w aucie i ostatecznym zablokowaniu starej i zamówieniu nowej. Nawet madre Neli uraczyła mnie ciekawą historią o wykradaniu piwa z browaru. Po ucałowaniu rączek i ukłonie poszłyśmy do kina, bo relaks na siedzeniach się należał. W końcu 'tam sobie odpoczniemy'. 
'Skąd wiesz' odradzam bardzo, Nela wam opowie może o czym to jest, ja zasypiałam na wszystkich dialogach syna z ojcem i jakiś czułych rozkminach, więc za recenzenta nie robię.
Na koniec tego szalonego dnia wylądowałyśmy obie z ekipą kinową, niestety nie z CC w Niebie (bo laweta zajechała do kraju ojczystego ok 18, więc wszelkie harce po oględzinach zostały pożegnane), ale z heliosową w pracowni artystycznej. Sobota okazała się dniem ruskiego szampana, tudzież takiego zakupiliśmy i takim też w pracowni wspaniałej go sączyliśmy. Prawie po angielskim wyjściu, urządziłyśmy sobie grę w PS, gdzie z bananów strzelało się do ludzików, a oni o dziwo umierali...a przynajmniej dobrze udawali.

Ostatecznie spokojna sobota, którą miało się spokojnie spędzić w na czeskim stoku i zajadać knedlki, skończyła się o tej godzinie co się zaczęła w pierwszym etapie i mam głęboką nadzieję, że kolejna dawka absurdów i totalnie zaskakujących sytuacji, zostanie mi dana chociaż rozłożona w czasie.

Tak mi dopomóż.

poniedziałek, 7 marca 2011

haribo stawiało...


Czwartkowa noc była zła. Bardzo zła. Bo sponsorowana.
Pracownicy kina nie od dziś znani są ze swej pracowitości, rzetelności i wytrwałości w oraniu pola, zwłaszcza jeśli chodzi o konkursy. Zajęliśmy w konkursie haribo II miejsce to i pić było za co. Oj tak.
Każdy w czwartkowy wieczór przyodział schludną szatę, narzucił szpachlą na twarz nieco tynku, wypastował trzewik i ruszył z modnym spóźnieniem na podbój świata.
Dali nam bony rodem z eurobiznesu, z bonów można było wydawać, wymieniać się i było fajnie tylko domków brakowało ;P
Nikt sobie nie żałował, każdy się uśmiechał i czy tego chciał czy nie densować musiał. Działo się wiele dziwnych rzeczy. Uroczy barmani w dredach rzucających na lewo i prawo kostkami lodu, dając rurki w kolorach rasta i polewając jednocześnie sok malinowy i imbirowy do piwa. Taniec barmana na parkiecie, DJ bez mikrofonu, który pod hasłem amerykańskiego rocka rozumie tylko Michael'a, chłopiec z malutką gitarką i bokserki w ramach retuszu za oblane spodnie. Było grubo, każdy umarł, tym bardziej dnia następnego, ale większych strat w ludziach, ku chwale ojczyzny, nie było.
Następny konkurs wygrywamy - większa pula na bar będzie xD

czwartek, 3 marca 2011

koncert życzeń

A nie którzy z Was to mają żyłkę do targowania się. Jeden 'kliknę ci, ty klikniesz mi', drugi co z tego będę miał, trzeci ok, ale napisz coś o mnie, itd. Dobra no. Nie lekki to biznes, kłócić się nie będę. Dzisiaj spełniam marzenie i robię wpis na życzenie. O jaki słodki rym.

Fan mnie poprosił, żeby nie powiedzieć zaszantażował. A niech mu będzie. Gra sobie. Bo lubi. Na saksie. Mhm. Koncerty daje. Prawie jest sławny. Nazwiska pisać nie będę, bo mówi że nie lubi anonimów dostawać. Powiedział, kiedyś że ładnie mi zagra na pogrzebie. O wdzięczna ja mu jestem nieskończenie. Gorzej jak on pierwszy opuści ziemski padół. Znak charakterystyczny to srebrny łańcuch od burka przy kielni. Niby taki lans na hardziora, a w rzeczywistości łagodny jak baranek. W pracy wszyscy go znają. Lubiany jest, albo lud udaje, że go lubi - nie wiem, nie wnikam. Stołuje się w KejEfSi, ale twardo przystaje, że potrafi świetnie gotować...To chyba tyle, jak fan sprostowanie zamieści, edytować będziemy, a tymczasem mam nadzieję, że spełniłam jego marzenie i listu z zażaleniem nie dostanę.

piątek, 25 lutego 2011

drogi panie profesorze...lepiej żeby pan się więcej nie mylił...

'-co ty tu robisz Edgar? Erwin.
-patrzę na ciebie.
-no to akurat sama zauważyłam. Pogłęb odpowiedź.
-myślałaś, że pozwolę ci tak zniknąć?
-prawdę mówiąc, tak.
-nie pozwolę.
-i co. Jesteś jakimś psycholem z filmów klasy E. Będziesz mnie nachodził, rzucał kwiaty na wycieraczkę, wąchał śmieci, odstraszał narzeczonych? Czy może od razu potniesz mnie nożem? Hm? Co zamierzasz? Edgar. Erwin.
-ożenię się z tobą.
-naprawdę jesteś psycholem. Zabawnym, ale psycholem.
-ale ja mówię poważnie.
-ja też mówię poważnie. Nie wiem czy zauważyłeś, ale ja tutaj pracuję. Pra- cu – ję. A dzisiaj, mamy tutaj, w redakcji gwiezdne kurwa wojny. Zaraz pojawi się tutaj mała, ruda i wredna gwiazda śmierci, której jeżeli natychmiast nie odeślę tych pieprzonych stron do druku zamieni mnie w kupę antymaterii. Więc posłuchaj rady cioci Korby i spierdalaj.
-jesteś niesamowita.
-czy ja mam wadę wymowy?'

Doprawdy, panie profesorze BE. nie musi się pan stresować z powodu tego, że przez pański błąd, przeoczenie, niedopatrzenie, ja żyłam przez 3 tygodnie w przekonaniu, że nie zaliczyłam pańskiego jakże fascynującego przedmiotu. Nie będę nasyłać na pana zabawnych psycholi, ani cioci Korby. Nie musi pan mnie przepraszać i się bać. Miał pan szczęście, że mamy dobrą fazę księżyca - ja tylko i wyłącznie mam do pana jedno słowo...

wtorek, 22 lutego 2011

wyznanie...

Przyznam Wam się do czegoś...Strasznego czegoś.

Wiecie czemu piszę?



Dla Was...


No.


Serio. Bardzo mnie raduje, kiedy mi mówicie tudzież piszecie, skromnie napomkniecie, że bawiło Was to co przeczytaliście. Dlatego mam do Was prośbę. Przeogromną.
Fejs - popularny jest, to kliknijcie, że lubicie to. Z mojego blogu, albo z fejsa. Tam już istnieje link do mego skromnego bloga. Będę Wam dozgonnie wdzięczna i możecie w przyszłości liczyć na mnie i mój głos w kliknięciu...

a i możecie też innym powiedzieć, żeby klikali. Im więcej tym jak to mówią weselej :D
{jak klikniecie na tytuł 'wyznanie' magicznie znajdziecie się na stronce fejsa}

piątek, 18 lutego 2011

fuck the system






pierdolić zasady...



Jak mam ochotę na tłuste żarcie o 1 w nocy, to je jem. Jak mam ochotę na brudne naczynia, to nie myję ich przez 2 tygodnie albo i więcej aż kurwa zakwitnął. Jak mam ochotę na spanie do 12, to śpię do 13 nawet. Jak mam ochotę na wódkę, to piję z kaktusem. Jak mam ochotę na folkmetal, to słucham go na full blasicie nawet po 22. Jak mam ochotę zadać głupie pytanie, to je zadaję. Jak mam ochotę kogoś opierdolić, to go opierdalam. Jak mam ochotę na czekoladę, to jem nawet całą tabliczkę.
Jak mam ochotę pisać mgr, to piszę.

Bóg mi świadkiem. 


-robić to, co się lubi-
a nie to co oczekuje od ciebie świat
One life

Bóg też może mieć kaca...


Siedzi sobie Bóg przed kompem i obczaja facebook’a. Ma cały świat w znajomych, więc trochę trwa zanim odczyta wszystkie wiadomości od śmiertelników. 
Siedzi i czyta. 
Ale nudzi mu się i w tzw. międzyczasie, odpala gadu – tam same wiadomości, od Aniołów, że misja zeszła nieco z torów, że Diabeł robi bibę, że Św. Piotr płacze pod bramą itd. 
Zmęczył się, więc odpalił you tube’a. 
Słucha i słucha.
Znowu dobre nuty wynalazł, trzeba dodać w ulubionych na last fm. Tam Archanioł Gabriel zapro wysłał i mówi wbijaj na fejsa z powrotem, wydarzenie uczyniłem – biba z ludem z Czyśćca jutro wieczorem , trzeba obgadać żeby wino rozmnożyć
Bóg się za głowę złapał.
Do jasnej cholery! Tylko wino im w głowie... "zadzwoń do swojego podopiecznego - ma bimbrownie w piwnicy, moje moce przy nim są niczym" 
...
"Booogu...!"

Bóg wymiękł i pomógł, przy okazji sam się zjawił na imprezie. Pewnie dlatego dzisiaj taka pogoda - Bóg ma kaca, a rykoszetem aspiryny jest śnieg xD.


środa, 16 lutego 2011



'And if I only could, I'd make a deal with God,
And I'd get him to swap our places'


...and make more awesome places





poniedziałek, 14 lutego 2011

no more questions







w tej sprawie to samo co rok temu. 
enjoy





czwartek, 10 lutego 2011

In The Mist?

Myśli błądzące... bo zawsze gdym przebywająca w domu mym rodzinnym, idei tyle, że przelałabym to najchętniej na e-papier. No. Tylko szkoda, że gdy przychodzi co do czego to powstaje coś, co nie godne jest czytania, nawet przez mojego najwierniejszego czytelnika. Boże broń, żeby teraz moja artystyczna dusza przeżywała kryzys...mój nieoszlifowany talent strasznie na tym ucierpi! xD

Te myśli to jeszcze pół biedy. Najgorzej jak się dobiorą trzy pokolenia.
W sali kominkowej, zasiadła Królowa Babcia, Rodzicielka i ma skromna persona. Powiem Wam, że debata z nimi to nie lada wyzwanie... nawet dla mnie. Stocznie z nimi dyskusyjnej batalii jest niemal tak trudne niczym wejście na Rysy, w szpiluniach przy deszczyku. Dopiero me myśli błądzić zaczęły. Przez gorzko-słodkie tematy o wszystkim i o niczym wspólnymi siłami doszłyśmy do jedynego i słusznego wniosku, że jak kawa to tylko przez filtr, jak bez komarów to tylko Karpacz, że wybredność nie jest zła, a czas wcale nie płynie tak jak nam się wydaje.
Amen.

poniedziałek, 7 lutego 2011

niedziela, 6 lutego 2011

perełki Młodego

Mój jakże inteligentny brat w krótkiej, ale jakże treściwej wypowiedzi o studentach:


Młody: Ale popatrz, jak np mają studenci kierunków humanistycznych...
ja: no jak?
M: no np mają do napisania pracę na ponad 2000 słów...
j: i??
M: to piszą 'rafaello, rafaello'
j:...dlaczego?
M: 'bo rafaello wyraża więcej jak 1000 słów'...


dobry jest...

niedziela, 30 stycznia 2011

?

c h o d ź d o m n i e z a j ą c




jak to przeczytasz?





c h o d ź d o m n i e z a j ą c  ??

a może...

c h o d ź d o m n i e z a j ą c

wtorek, 25 stycznia 2011

nieśmiertelny

Rozmowa  z Rodzicielem mym. Rodziciel mój wysoki, mówił że w ramach czegoś tam maluchy kazali im odstawić gdzieś tam. Ponoć ubaw po pachy...

Mówię ci to auto to istne cudo...
{nie nie, na pewno nie myślimy z tatą o tym samym 'samochodzie'}
No. A jakie wygodne, a jakie cichutkie.
Co ty w ogóle opowiadasz...cichutkie?!
Jak wsiadam do niego to kolanami zatykam sobie uszy.
o.O
Świetnie się nim manewruje. Chcę w prawo to przechylam się w prawo, chcę w lewo to przechylam się w lewo.
Wycieraczki też niczego sobie, nowoczesne - jak chcę przetrzeć szybę to tylko do połowy, na resztę musiałem otworzyć okno i rękawem wycierać.
No ale poradziłeś sobie jakoś, dojechałeś?
Mhmm...musiałem się tylko zatrzymać na poboczu i zamienić je stronami, żeby chociaż jedna wycierała moją stronę.

...limuzyna nie ma co xD

poniedziałek, 24 stycznia 2011

for me

real man makes way a woman.

real man doesn't allow to pay for me. sometimes for peace of mind I can buy something.

real man doesn't be late. he's always one minute before a woman.

real man doesn't allow me feel stupid. he makes that I'm feel one in a thousand.

real man always asks woman to dance.

real man doesn't leave me on party. even when we both meet everyone.

real man doesn't play a cell phone when I sit next to him.

real man dosen't show that something is boring. he makes that even the most boring thing is the best thing of the world.


and for U ?

poniedziałek, 17 stycznia 2011

ACHTUNG!

UWAGA! UWAGA!


Dziś w nocy przylatuje ufo i porywa najlepsze dupy w mieście, ale Ty się nie bój i śpij spokojnie. 
Ja piszę żeby się pożegnać...





wiadomość od boskiej MK...



Teraz co? Boicie się zasnąć? seseses ];>



Ja tam śpię spokojnie...

xoxo

sobota, 15 stycznia 2011

ej!



No powiem Wam, że mnie jasny szlag trafia. Trafia bo, nie ma śniegu. Nie ma mrozu. Jest nauka. Nie ma czasu. Nie ma tiger'ów w Biedronce. Jest permanentna nuda w ciągłym patrzeniu na te same notatki... No stypa jednym słowem. Każdy siedzi i płacze, że trzeba się uczyć, ze mną na czele. Ale w następnym semestrze będzie inaczej. Szykuję zmiany! A co. I to takie, że oszukam czas! Będzie go więcej i będzie więcej czasu na przyjemności! Będzie fajnie. I nie będzie z niczego rezygnacji! Będę jak to się mawia 'jedną dupą na więcej niż dwóch weselach' ehe ehe ehe...
Tylko żeby jeszcze chociaż troszeczkę śniegu spadło...no... xD

środa, 12 stycznia 2011

...bo




'...bo tylko wariaci są coś warci...' i to mnie trzyma przy życiu xD

zajęcia z angielskiego:
babka sprawdza obecność:
-nie ma, nie ma, nie ma, nie ma, nie ma...
-przepraszam, ale ja jestem!
-O. zmieniła pani fryzurę, nie poznałam pani.
-przepraszam, zapomniałam się uczesać.

chwilę później, podczas zbierania kartek:
podaję kartkę
-i co pani powie, oddając mi tą kartkę drżącą ręką?
-że mi się lewa ręka trzęsie?
-'thank you'


Bronisława mówi, że jestem chodzącym skeczem... że urwana z Burtona, że normalna inaczej itd. A już sądziłam że jest niezdolna do komplementów xD

żeby choć jedna persona powiedziała, która mnie zna, żem normalna... nie ma takiej... i dobrze :]

środa, 5 stycznia 2011

Młodzież

Tym razem, wyjątkowo, nie mój rodzony brat. Przybłęda jakaś z sieci xD

ma łeb...




sobota, 1 stycznia 2011

Witaj Nowy Roku...

by cię szlag, że znowu na kacu...