piątek, 30 kwietnia 2010

Rimini? zobaczymy...







TRZYMAJCIE KCIUKENSY!

oby chociaż czeską przekroczyć:P





Może Rimini innym razem, ale przygód było co niemiara...Sprawozdanie wkrótce!

wtorek, 27 kwietnia 2010

rajd 2o1o



Piątek… wyjazd ponoć o 11...
Po godzinnym czekaniu na autokar, 14 postojach i zakwaterowaniu o godzinie 17 otworzyliśmy już na dobre sezon rajdowy. Zabił nas widok księdza bez butów, jezusa, naszej rezydencji na końcu świata, a do banana się już przyzwyczailiśmy. Druga tura dobiła do nas ok. 22 więc otwarty sezon otworzyliśmy raz jeszcze.

Jeśli chodzi o metropolie to nie polecam państwu ‘Krateru’, wystrój super, ale tym się człowiek nie naje… Jedzenie do bani, ale głodnym to i tak już wszystko jedno. Do biedronki blisko, do Czech jeszcze bliżej, hala do grania w cokolwiek duża i może robić za chłodnie – cieplej było już w godzinach wieczornych przy rzece…

W tym roku niestety dziekan nie zaszczycił nas swoją obecnością, zatem nie rozdawał też piwa przy ognisku. W tym roku o dziwo kijaszków do kiełbasek nie brakowało, bigoso-podobne danie dało się strawić, a herbata była jak zwykle idealna. Oczywiście 3 dni była serwowana kiełbasa, na kolację, na ognisko, na śniadanie, na ognisko i na końcu rarytas jajecznica na kiełbasie… Ciuchy przeszły wszelkimi dymami, wszelkich specyfików czy się tego chciało czy nie.

Okupowanym miejscem był daszek oraz uznaniem cieszyła się świetlica w 4a, gdzie odchodziły wszelkie tańce z gwiazdami, sparingi karciane oraz kino z Adamkiem w tytule…

Jak co roku obiecujemy, za rok znowu przyjedziemy !

wtorek, 20 kwietnia 2010

zabawy na UE



to jest M(ona) w buszu z karabinem...



to jest Dż(on) w buszu... nie muszę chyba tłumaczyć dlaczego...

poniedziałek, 19 kwietnia 2010




kogoś mi one przypominają... nawet się odważę stwierdzić, że każdy wie kogo... to jest tak samo wiadome, jak moje ulubione pytanie xD

Tak a propos tych żabek, wiosny... miałam sen. Mój to i tak pikuś przy Bronisławy, ale i tak nadawał się na jakieś skromne ujęcie do filmu Burtona. Śnił mi się wrocławski luna park. Tylko był bardzo wyludniony. I ja tam byłam i jeździłam na tym całym Posejdonie. Potem przechadzałam się po włościach i w nagrodę jakiś pan co się pojawiał i znikał dawał mi takie ogromne, niebieskie żelki haribo. A kiedy mi się tam już znudziło samej chodzić i stwierdziłam, że czas opuścić skromny domek (o dziwo tam było całe osiedle domków, szkoda że nikt tam nie mieszkał) to wiedziałam, że muszę przeskoczyć przez swój karpacki płotek żeby się wydostać z tego świata. Ale ten pan co się pojawiał i znikał, złapał mnie za kostki i musiałam tkwić w tym świecie dopóki mi się żelki nie skończyły...
Idę o zakład, że to wszystko przez pył wulkaniczny! Hańba mu...

sobota, 17 kwietnia 2010

Dziwny czas nastał... tydzień refleksji i przemyśleń. Dla niektórych zapewne dzień jak co dzień... Ja to i nawet miałabym o czym napisać, ale szczerze powiedziawszy na dalszy cykl opowiadań z serii Burtona przyjdzie jeszcze czas... Chmurka animozji opadnie i obiecuję Wam - nie nadążycie z czytaniem...(zgrozą powiało) Sweet Nightmare!

czwartek, 8 kwietnia 2010

Poranek rodem z Burtona

Jeśli uważacie, że mieliście zły poranek, to pozwólcie, że Wam coś opowiem…

Środa. 8:00. Wyjeżdżam do Wrocławia.

Słoneczko grzeje, ja sobie siedzę wygodnie, słucham muzyczki, już jest autostrada, dzwoni M. z zapytaniem czy idziemy odpokutować jazz, no ja że ok, bo zaraz jestem we Wro, to powinnam zdążyć. Jedziemy i jedziemy i jedziemy… może i o 10 przekroczyliśmy tabliczkę z napisem ‘Wrocław’ aczkolwiek do PKSu to nam jeszcze świat drogi został. Tak więc zapragnęłam wykonać telefon do M., że mogę jednakowoż nie zdążyć na odpracowanie pańszczyzny… I co? Ponoć zablokowali mi środki na koncie… No spoko, zablokowali to trudno, doładuję jak dotrę na miejsce. Przybyłam. Ale nie mam biletu, 3miesięczny się skończył. To nic, skoro po trudach dotarłam wreszcie na PKS, to przecież co to zabrać mega wielką torbę podróżną, torbę na netb i torebkę z jedzeniem i szybko skoczyć na PKP po bilecik. Bułka z masłem. Jak pomyślałam, tak też uczyniłam. Idę sobie dziarsko i nagle czuję taki zryw… Hmm… Torba z jedzeniem cała, podróżna też, ta na laptopa zaczęła się pruć.. poszło to coś co się przez ramię zakłada. Ale to nic. Trudno. Są zawsze przecież jeszcze dwie rączki. To idę dalej, moje ramię ledwo bo ledwo ale daje radę nieść torbę podróżną i nagle czuję i słyszę, że coś się popruło… No torba z jedzeniem – cała, na laptopa, no bez tego jednego paska, też prawie cała, patrzę i widzę i mnie rozpacz dopadła – rozwaliła się podróżna… Ku chwale ojczyzny, nie pogubiłam żadnej bielizny, jedzenia czy piżamki z małpką, aczkolwiek torbą to już prawie po ziemi szorowałam. Już jestem w połowie drogi do butki, i czuję że znowu coś szarpnęło… Myślę – podróżna na bank nie wytrzymała presji, patrzę – o jednak nie, torbie od netb urwała się rączka… Spoko zawsze została jeszcze jedna. Ok. Jak dojdę do butki, to do tramwaju zostanie tylko kilka metrów, na pewno dam radę. Ja tak, ale obawiam się, że nie moje torby. Do reszty już poszła torba na lapka… Ale to nic już w końcu jestem po bilet i co… Nie ma tych 3miesięcznych, to nie wiem jak to się stało kupiłam miesięczny na 2 linie, zamiast na wszystkie… Do szczęścia brakowało, żebym weszła do tramwaju i spotkała kanary… Wchodzę do 15… i co… noo kanarki moje drogie… Ale to nic… W końcu to tylko jeden przystanek, ku chwale zdążyłam wysiąść bez kontroli, doczołgałam się do mieszkania i co… nie ma neta… Po ostrej walce, odzyskałam neta to i sobie doładowałam konto i nagle sms, że odblokowali moje środki, czyli niepotrzebnie doładowywałam… ale to nic… ten dzień mógł naprawdę gorzej wyglądać…

poniedziałek, 5 kwietnia 2010




Tak sobie myślę, że gdyby święta trwały tydzień, to już nawet zdjęcie panoramiczne by nas nie objęło... a tymczasem czuję się jak ten whiskas na obrazku... to chyba znak, że świętowanie czas zakończyć i wrócić do swojego tradycyjnego życia, gdzie w lodówce jest tylko światło (co dla niektórych to i tak za dużo). No więc proponuję wszystkim wykonać plan pt. ' lodówka', zabrać z niej co nie zostało skonsumowane i pochować w niekończących się torbach (zawsze mnie zadziwia fenomen toreb podróżnych. Tyle zmieszczą, można ładować i ładować, a gdy przychodzi co do czego to trzeba do niej jeszcze wózek, bo z nadmiaru szczęścia w środku nie da się jej podnieść). Także kurczaczki powodzenia w pakowaniu i sija w mieście cudów!

czwartek, 1 kwietnia 2010

Kwiecień mili państwo…

Jako że moi wierni fani z żalem informują mnie, że odświeżają stronnicę a tam nic, postanowiłam zabrać się do roboty. Muszę przyznać, że jestem dumna. Wręcz nie mogę znaleźć słów godnych podziwu dla Was. I mówię to bez żadnego sarkazmu tudzież ironii, bez których moje życie nie miałoby sensu. Naprawdę mnie czytacie. Ba czytacie. Komentujecie nawet. Dlatego przejdziemy na wyższy level i dorzucę trochę linijek do poczytania przed snem.

Wywiad specjalny doniósł, że L. domaga się wpisu o sobie. Mówi i ma. Jako takiej zgody nie dostałam na jawne pisanie (aczkolwiek też o taką zbytnio nie prosiłam) to ograniczę się do faktów ogólnych i nieuwłaczających niczyjej godności… No przynajmniej się postaram. Otóż L. był i jest obecny w życiu D. vel A. co sprawiło, że dla D. wiosna będzie trwała nieustająco, nawet wtedy gdyby zima wróciła. Z kolei D. dla L. jest ‘dziewczyną bez zęba na przedzie’ co sprawia, że dla niego ‘powietrze pachnie jak malinowa mamba’ czyt. wiosna w pełni.

Miałam też napisać o różnego rodzaju piwach… No to chyba piszę ku przestrodze. Uważajcie kochani, bo grozi mega kacem dnia następnego i nie ważne czy wstajecie o 6, 8 czy 14 – wodę miejcie zawsze przy sobie! Ale powiem Wam, że warto. Ja osobiście miodu nie lubię. Never. Zazwyczaj chorowałam na samą myśl o nim. Ale piwo miodowe jest wręcz boskie. Czego bym się tak naprawdę nigdy nie spodziewała. Powiem Wam tylko, że tajemnego miejsca możecie szukać w okolicach Arkad, pod wiaduktem… a gdzie dokładnie to już zależy od Was i wytrwałości w szukaniu… ewentualnie proszę podanie, dwa zdjęcia i się zastanowię nad pozytywnym rozpatrzeniem prośby o podanie tajemniczego miejsca. Powiem jeszcze, że miły barman zagroził, że będzie jeszcze piwo imbirowe i wiśniowe… a już nie wspomnę o niezliczonej liczbie rodzajów soków do piwa (wypróbowane osobiście - kokos i banan i żyję! Bardzo dobry mix! Polecam! xD). Czyli lepiej, żeby Ktoś miał w opiece nasze głowy…

No moje aniołeczki miłej lekturki i czekam na kolejne propozycje na stronnicę!