piątek, 13 stycznia 2012

o durszlaku i pierścieniu mocy

Musiała być to sprawa odwieczna, bo już nawet nie pamiętam od czego się zaczęło. Pamiętam jednak moment, w którym niejaki Piotr C. zadeklarował się, że może mi dać jeden durszlak, bo ma dwa. Konwersacja na ten temat toczyła się dniami, tygodniami, miesiącami. Wiedziałam że ma dwa durszlaki i że mieszka 10 min pieszo ode mnie. Ale ciągle mi go nie chciał ofiarować. Pewnie się droczył. Więc durszlak został tematem żartów. W końcu powiedział, że mi go jednak da, przyniesie. Droczy się dalej, tak sobie pomyślałam. Wczoraj, rankiem nieskalanym niczym jeszcze, wchodzę do biura, rzucam okiem czy coś się zmieniło - nic. Jak były, tak są resztki popcornu w dywanie, stos szklanek po frappe plus kubeczek, jakaś dziurawa zielona miska i roll-up do wysłania. Standard. Zabiegana byłam tego dnia bardzo. Gdzieś w tzw. międzyczasie dostaje text message, że w biurze czeka na mnie durszlak. o.O
Szukałam wszędzie. Pod stołem, koło stołu, w szafkach, na szafkach...no nie ma. Stojąc tak i wpatrując się w dziurawą miskę uświadomiłam sobie jak bardzo już jestem zmęczona. Ten durszlak zwany dziurawą miską wpatrywał się we mnie od rana i nawet kokardki przyczepione nie zwróciły mojej uwagi. W środku dziurawej miski był różowy pierścień mocy, misternie utkany z koralików. W ramach przypływu niezmiernej wdzięczności dla Piotra i durszlaka, postanowiłam dzierżyć pierścień na czas pracy. Trochę trudno było rozliczać bo pierścień ma rozmiary 15 razy większe od normalnego i trochę haczy, ale czego się nie robi ku uczczenia radości. Ponoć pierścień mocy w tajemniczy sposób krążył po wszystkich działach i nikt nie chciał go przygarnąć. Fakt, nie powiem że gdyby był np czarny to wielbiłabym go bardziej. Myślę, że na następnej zmianie już taki będzie... w końcu od czego są markery.
Tymczasem idę zrobić makaron w mojej nowej dziurawej misce. Bywajcie!

czwartek, 5 stycznia 2012

2012

Jakiś nowy pościk by się przydał z okazji nowego roku...tylko nie wiem czy jest sens, bo w końcu prognozowali jakiś koniec świata czy coś. Zawsze mnie zastanawiało wg której strefy czasowej by to nastąpiło. W każdym razie, rok ten trwa i póki co ma się dobrze. Zaczął się dość pracowicie, bo po jakże wesołym sylwestrze, w strojach wieczorowych i w sali balowej, musiałam rankiem, kiedy jeszcze ranne zorze nie do końca wstały, udać się do fabryki i odbębnić 13sto godzinną zmianę. Uroczo było doprawdy...Poza tym, że w porannym autobusie było gorzej niż w rozlewni wódki, a po ulicach można było biegać z zamkniętymi oczami, bo nie było siły coby jakieś auto przejechało...to dzień minął całkiem przyzwoicie i wesoło. Mam też taką cichą nadzieję, że będzie to dobry rok pomimo końca świata...w końcu jaki Nowy Rok, taki cały rok...