sobota, 31 lipca 2010

31 lipca




teraz w Karpaczu czuję się jak na wczasach...nawet niebo jest bardziej niebieskie, trawa bardziej zielona, a hiena cmentarna bardziej szalona... z pozdrowieniami dla rodzinnej hacjendy!

wtorek, 27 lipca 2010

my garden is my soul or my soul is my garden?

Znacie to niesamowite uczucie, kiedy jesteście zziębnięci, odkręcacie kurek z ciepłą wodą i czujecie nagły przypływ gorąca...albo kiedy do rozgrzanej słońcem skóry przykładacie lodowatą butelkę wody? To uczucie szoku w pierwszej chwili, a potem ulgi? Lubię je. Jest takie...życiowe. Codzienne. Doznajemy szoku, który trwa - czasami dłużej, czasami krócej, czasami w ogóle nie wiemy że miał miejsce... a potem nieopisana ulga i myśl, że dobrze, że w końcu, że już, że tak miało być...
Ostatnio rzuciłam okiem na swój ogródeczek. Do niedawna nie zauważałam w nim nic oprócz pięknych krzewów, kwiatów, świeżej trawy i egzotycznych sadzonek. Ale gdy przetarłam przeciwsłoneczne, a raczej gdy mi szkło wypadło, to tak jakby przejrzałam na oczy. Chabazie. Miliony zielska. Przyodziałam gumiaki, motykę, chustę na kłaki i...'wyrwałam chwasta/y...'
Dobranoc.

sobota, 17 lipca 2010

Do pracy rodacy.

A i Gardziejewska raczyła wziąć się do roboty i w tym roku lato spędzam w Mieście Cudów. I o dziwo wcale łzy mi się nie cisną pod powieki z tego powodu. Wręcz przeciwnie. Jak tylko mogę oram swe pole w Cinema City, a w zasadzie niewiele brakuje i tam zamieszkam. Szatanem wcielonym jest to miejsce pracy, życie tam stracę i już nie mówię o mojej jakże ciężkiej orce, ale o namiętnym nadrabianiu wszystkich kinowych nowinek. Władzę w królestwie piastuje młodzież polska, więc wszyscy mamy już od permanentnego śmiechu zmarszczki dookoła głowy. Hołd składam Neli za wstawiennictwo u najwyższego i dobre słowo i wiem, że będzie najlepszym SV jakiego włości skromnego Cinema jeszcze nie widziały. Muszę też wspomnieć o ‘Misiu Pysiu’, bo jak skończy grzać dupę nad morzem, to wiem, że żyć mi nie da za barem i zamknie mnie w popcornicy…

No ale to nie wszystko. Jeszcze nie spoczywam na laurach. Zaciągnęłam się również, jako szlachetny wolontariusz przy Wratislavia Cantans. Jeszcze póki, co sceny nie kazali mi zamiatać, więc nie mam co opisywać, w samym temacie niewiele na razie się dzieje. Aczkolwiek jak jakiemuś śmiertelnikowi zechce się klasyki posłuchać, to festiwal takowy jest mu pisany, a coby się nie zdziwił, że ulotkę wręczę mu w mej skromnej osobie ja.

Po tym jakże owocnym wywodzie, wybaczcie moje Aniołeczki, ale udam się na spoczynek i zbiorę siły na kolejną walkę z Sunshine.

środa, 14 lipca 2010

Zwierzęta obronne...

Po ostatnich ekscesach naszła mnie refleksja odnośnie zwierząt obronnych. Rodziciele po powrocie z ojczyzny Królowej Elżuni mówili, że kruki są ‘very friendly’. Ponoć nie wolno patrzeć im głęboko w oczęta, bo skubane potrafią w przeciągu kilku chwil wydłubać nam nasze przecudne gałeczki. Noo w zasadzie mieć taką hodowlę kruków i człowiek śpi spokojnie. Ja z kolei po uważnych obserwacjach naszego kraju, przyznaję że dużą furorę i top trendy są komary. Także drugie miejsce dla nich. Ich działanie da się odczuć nawet przez tydzień (wiem z autopsji). No i trzecie zaszczytne miejsce przyznaję pani spod 3. Lussssi jest niezniszczalna, nic jej nie straszne, a ściany w wieżowcu broni jak Cerber Hadesu. Osobiście zostałam zlinczowana, ja i mój rower też. Dlatego sądzę, że to nie odległość do pracy zabije mój środek lokomocji, a Cerber… I tyle co z mojego 13letniego antyku zostanie…


poniedziałek, 5 lipca 2010

Kiedy ranne wstają zorze? o 4.




Przypadek. Sobotni wieczór miał być ostatnim leniwie spędzonym wieczorem w domciu. Szybki telefonik od Bronki, że jest idea oglądania wschodu słońca. Inicjatorami była niezwykła para Dz & I, więc bez większego zdziwienia ogarnęłam propozycję, jak zwykle mówiąc w hacjendzie, że idę spać do B. Do plecaka wrzuciłam tylko kurtkę, buty, dwie kanapki i starą czekoladę i pognałam przez łąki, pola i lasy do 'chaty na skale'.
Bronisława mówi, że ona nic nie wie i dzwoni się dowiedzieć czegokolwiek do Dz. Cześć, to jak robimy dzisiaj? Nooo yy słońce wstaje o…yy zaraz zadzownię. Chyba do słońca tak btw. I ostatecznie ustawiliśmy się o 1:30 koło Delikatesów coby spokojnym krokiem dojść na poranną, górską zorzę, zakrapianą porannymi promieniami. Tylko, że zanim mieliśmy dojść do tych promieni trzeba by jakoś przetrwać noc. A noc jest zła. Bo jest ciemno. A my nie mieliśmy czołówki. Tzn. nie no mieliśmy, ale tylko taką, co dawała światło na sprawdzenie godziny. Pomysł z kandelabrem nie wydawał mi się nawet taki najgorszy, ale na zbyciu był tylko dwuramienny, więc życie straciło sens, bo chcieliśmy co najmniej pięcio. Ostatecznie brat Moniki przytachał ze stryszku latarenkę samochodową, ale z racji strachu o zwierzynę łowną w karkonoskim parku darowaliśmy sobie tą idee. Ustaliliśmy, że bierzemy podręczny halogen, a Dz znalezioną przypadkiem czołówkę.
Po 1,5h snu, na wpół żywi ruszyliśmy na spotkanie ze wschodem. Najpierw do Białego, a stamtąd zieloniutkim na trakt. Najgorzej było na szlaku. Ciemno, kamieni to było więcej jak za dnia i dziwne odgłosy z krzaczorów. Ale ku chwale dali my radę i po dobrej godzinie od wejścia na szlak, byliśmy na trakcie. A tam przy świetle księżyca szliśmy już, a w zasadzie prawie biegliśmy na Śnieżkę. Nieustannie towarzyszyła nam poranna łuna wschodzącego słońca. Widok tak piękny, że nic nie jest wstanie oddać tego obrazu. Powiem jedno. Warto było się nie wyspać, olać ciepłe łóżko (nie dosłownie) i stracić płuca w połowie drogi, żeby około 3:30 – 4 wdrapywać się na Śnieżkę wraz ze wschodem.
W obserwatorium ludzi było więcej niż o normalnej porze. Wszyscy owinięci kocami, termicznymi i tymi zakoszonymi z pokojów. Każdy z worami pod oczami do kolan, trzęsącymi rękami trzymającymi kanapki i kapturem po samą brodę. To było jak kino w plenerze. And guess what? Było warte swojej ceny!
Po 30 min podziwiania jaki świat jest piękny i wytelepaniu nas przez wiatr, uroczyście pomachaliśmy ‘koronie’ i zeszyliśmy raźnym krokiem prosto do urny, żeby zrobić wszystko coby pierwsza dama nie sikała do kuwety…
Bejbisie moje, życzę Wam żebyście też przeżyli wschód słońca w górach. Ja mam skrytą nadzieję, że kolejna misja odbędzie się w Tatrach… i oczywiście zakończy się powodzeniem!