czwartek, 29 września 2011

ESFAŁ

Stało się...oficjalnie już od 1 października, pełnić będę nową funkcję w kinie, mianowicie EsFał [sv]. Tak. Będę supervisorem. Aktualnie się szkolę. Mhm. Mówiąc inaczej wiem, jak czuł się Toudi, będą uniżonym sługą księciunia. Nie ma co za dużo rozwodzić się w temacie, nauki mądre wyciągam. Najlepsza jest zatytułowana 'jak postępować z dostawcami'. Margarita powiedziała krótko: za mordę i o ziemię...Także się szkolę. Ostro, jak widać. Wiem też jaką kto kawę pije i ile słodzi, w zależności od wielkości kostek. No i wiem jak zapuścić muzę w kompie menago, żeby smutkiem nie wiało. No starczy tych mądrości, reszta przyjdzie z czasem. Nie będę skrywać, że mam również głęboką nadzieję iż z moimi najmilszymi z działów, nić mej miłości nie zostanie bezczelnie przerwana. Jak się tak stanie, możecie mi nakopać, a potem rzucę tą robotę. Bóg mi świadkiem!
Amen.

wtorek, 27 września 2011

też tak macie?



Dziwna z człowiek istota. Jak myśli, planuje, knuje to zawsze, ale to zawsze zachowuje się jak dziecko, które robi kupę do pampersa. Siedzi cicho przez około 7 minut. Czas zastanowienia czy mi się chce + czas skupienia + czas wykonania.  Tak. Jak się coś tworzy, to w nadzwyczajnym spokoju.



niedziela, 25 września 2011

headshot

Wiecie, jak każdy normalny, młody człowiek, normalnie i młodo spędzam wolny czas. W tym tygodniu raczyłam z ekipą kinową, zażyć nieco adrenaliny w paintballu. Tutaj zrobię mini reklamę, gdyż naszą świetną zabawę zawdzięczamy Bartusiowi z paintballbros, który rewelacyjnie wszystko zorganizował, nadzorował i pokierował nowicjuszy, żeby też czerpali z gry jakąś przyjemność. 
Wraz z godzinkami, stawiliśmy się równo u Mistrza, po markery, stroje i maski. Widok jego twarzy był niedoopisania, który po nocy spędzonej na xboxie, chętnie by za niego nas przehandlował. Ekipa 14 osób ubranych w moro i  czekająca na podwózkę, musiała budzić respekt. Nawet przypadkowa persona zapytała co to za akcja, a my mądrzy mali, odpowiedzieliśmy, że wojna, oczywiście. Oczywiście, persona odjechała zadowolona z uśmiechem.
Na polu walki, było cudownie. Pole, pole, pole. Na polu ruiny, ruiny, ruiny. Ruiny parterowe, piętrowe. I doły rowy i krzaki. A za tym, działki seniorów i seniorit. Walczyliśmy jak dzikie koty. Rzucaliśmy się w trawę, czuliśmy bratki przez maskę, niczym rambo strzelaliśmy serią w przeciwnika, poświęcaliśmy się dla innych.  Mistrz przez megafon, w swoim, tylko jemu znanym, stoickim spokoju, kierował nami jak mamy grać, potem już ograniczył się do kawałów, a na końcu nie wytrzymując ciśnienia, wziął markera i sam z niego do nas strzelał, tworząc serial [tak wiem, wiem że to się scenariusz nazywa] pt. każdy na każdego. Ja w tym odcinku poniosłam ranny wojenne, w stylu stłuczonej kości, ale żyje i mam się dobrze i to nie bynajmniej nie z tego że dostałam gumową kuleczką, tylko dlatego, że pochłonęły mnie złudne trawy zła.
Każdy w zamierzeniu miał polowanie na Tygrysa, aczkolwiek Tygrys się nie dał, sam sobie tarczą dzielnie walczył i punkty w bombkach zdobył (poświęcają mnie). Radości było sporo, siniaków w dziwnych miejscach również, ale przede wszystkim woli walki najwięcej. Pojawiła się głównie przy haśle 'headshot' kiedy oberwanie w plecy, tyłek, kolanko czy mały palec u nogi, nie zabijało ofiary. Śmierć nadchodziła wraz ze strzałem w szyjkę (ślady jak po malinkach gwarantowane) tudzież w główkę (najlepsze strzały były centralnie w szybkę, wtedy nic totalnie nie boli, a wiadome jest że się zostało postrzelonym). Istniała bowiem ewentualność, gdzie dostając kulkę, nie było widać śladów farby. Ból był, ale nieśmiertelność i zabawa również...Było dobrze! Spróbujcie koniecznie!
Wasz postrzelony Ancurek...

sobota, 17 września 2011

kometka


W sumie zaczęło się dość niewinnie. Leniwy Karpacz, leniwa sobota, leniwy film. Dajmy na to: 'diabeł ubiera się u Prady'. Aż tu nagle w połowie filmu, przybywa marnotrawny Rodziciel. Wrócił z delegacji. Spod Giewontu. Kapcie i oscypki przywiózł, winy odkupił. Tak sobie siedzimy z Rodzicielem film, dalej ten sam, oglądamy. Bardziej ja niż on. Rodziciel woli akcję. Reklama. Coby czasu nie marnować, szybki surfing po kanałach. Na jedynce armagedon. No i poszło. W przypływie miłości do Rodziciela, zmiękłam i zostawiłam już do końca, gdyż z prady kojarzyłam nieco więcej aniżeli z armagedonu. Poza tym Steve Buscemi mnie ujął i już musiałam go oglądać do końca. Wtedy też zrodziła się myśl o możliwości uderzenia kometki w Ziemię. Raz już tak się stało. Jakoś całkiem niedawno, bo 66 mln lat temu przyfrunęła jedna franca, walnęła niedaleko Ameryki (no bo gdzie indziej?) i potrząsnęła trochę Ziemią, tak że mniema się iż kilka dinozaurów musiało pożegnać się z ziemskim padołem. Aczkolwiek wiadomka, przypuszczenia to były, niespecjalnie to musiała być główna przyczyna. Mówi się, że w ogóle jakieś dziwne gwiazdy pojawiają się w okolicach Ziemi, regularnie co 26 mln lat. Ale najlepszą wieścią jaką donoszą miejscowi prorocy, to ta że dokładnie 13 kwietnia 2036 gościmy asteroidę Apophis. Myślę sobie, że jakby w nas teraz coś łupnęło, to nie byłoby szans jak w filmach amerykańskich wysłać brygady specjalnej, coby zmontowała bombkę na kometce i poświęcając max. 1 osobnika, wróciłaby cało i zdrowo. Teraz może nie. Ale w tym 2036? A już na pewno do 13 kwietnia, będą w posiadaniu niezawodnego sprzętu, który nawet Słońce rozłożyłby na łopatki. Byliby w przymierzu z Rosjanami, którzy drugi komplet, hodowany na Syberii podarowaliby im bez najmniejszego mrugnięcia okiem, bo przecież na czas nieszczęścia jesteśmy jedną wielką kochającą się rodziną. I znając życie, po zdetonowaniu kometki, nałożonoby podatek. Zwycięstwo zwycięstwem, ale koszty muszą się zwrócić. Zwłaszcza amortyzacji...



czwartek, 15 września 2011

dom



ja: Mamo, dlaczego koło telewizora jest segregator z napisem 'jak się kochać'?
rodzicielka:...bo w jednym są przepisy na ciasto, a w drugim na potrawy.
ja:...no tak to wiele tłumaczy...a Max się jeszcze nie czepiał?
rodzicielka: no widzisz, jemu się nawet takich rzeczy nie chce czytać...


wtorek, 13 września 2011

o górach znowu...


Nie wiem co  w nich jest, magia jakaś, czar, moc...cokolwiek. Są jak narkotyk. Uwielbiam je. Gdy jestem tam w górze, problemy z dołu przestają mieć znaczenie. Tam się liczy żeby mieć co zjeść, gdzie się załatwić, gdzie powiesić mokry ręcznik czy śmierdzącą skarpetkę. Za batonika idzie oddać ostatnie czyste majtki, a pasztet smakuje jak najlepiej na świecie przyrządzona potrawa. Kocham góry. Ludzie są dla siebie mili. Gra w makao i nocne rozmowy nigdzie nie mają takiego znaczenia jak min. 1500 m n.p.m. O tak. One są moim azylem, miejscem ucieczki przed całym światem, a przede wszystkim zawsze dają mi nieco swojej mocy bezkresu, tak że przez chwilę mogę poczuć się jak bóg. 

poniedziałek, 5 września 2011

Prezentuję...

Czas najwyższy abyście poznali Dominikę. Zyskała u mnie przydomek niczym Zbyszko z Bogdańca - Piękna Dominika. Piękna Dominika ma męża - Zdolnego Łukasza, który pstryka foty sprzętem, jaki niejeden paparazzi by pozazdrościł.
No więc Piękna Dominika, nie lubi jak się mówi do niej Dominika, bo ma często wrażenie (takie samo jak ja, kiedy mówią do mnie Anka) że coś przeskrobała. Piękna Dominika, w dość krótkim czasie udowodniła jaka jest wspaniała, więc postanowiłam ją wynagrodzić i pozwoliłam jej na adoptowanie mnie. Tak oto Piękna Dominika zyskała drugie miano - matki. Zdolny Łukasz tym samym musiał się pogodzić z nową rolą ojca. Na ich nieszczęście muszą się dzielić mną z drugimi rodzicami, jakimi są Magdalena z Danielem (byli pierwsi, nic nie poradzę). 
Okoliczności jakie dały im możliwość adopcji Wspaniałego dziecka, to panieński, a w konsekwencji ślub M i D. Głównym prowodyrem całej akcji była oczywiście Piękna Dominika. Ponad tydzień temu nawiedziłyśmy Magdalenę w gronie najlepszych bab, aby srogo uczcić jej ostatni tydzień wolności. W jeden wieczór odbyłyśmy szaloną podróż na Tahiti, zaliczyłyśmy jazdę terenową w bagażniku i podbiłyśmy okoliczny club, machając mu dopiero jak nas ochrona wyprosiła. Ponoć tak było, zlepiając bieg wydarzeń dnia następnego, kiedy właśnie wówczas nastąpiło cudowne okazanie mojego miłosierdzia i zezwolenie na adopcję. Uczczone to zostało pysznym rosołem z indyka i oszukiwanymi kotlecikami, którymi Magdalena zawsze i wszędzie nimi zwabia <3.
W tą sobotę natomiast zrobiliśmy szał na całego z mamunią, jadąc na ślub zaraz za parą młodą 200km/h, czyli w sumie przelatują nad zakrętami i wyprzedzając traktor już nawet nie poboczem. Rzucając 10 worami ryżu, życząc młodym owocnych nocy po 60 i znajomości z nami do końca świata. Balując na boso, w baletkach, pijąc szoty łubu-dubu i kradnąc gar z pieniędzmi. Znaleźli się tacy nawet co i krzyż szukali, niektórzy znaleźli go dnia następnego, na kostce tuż po 15. 
Koniec końców młoda para pożegnała starą i ich nowe dziecko, ściskając serdecznie i dając wódeczkę i ciastko na drogę.
Reasumują. Przez ostatni tydzień, zyskałam nową mamę, tatę, wódkę i ciasto. 
Z błogosławieństwem, czule pozdrawiam, 
Wasza Anna.

piątek, 2 września 2011

Ku pamięci! Praga

Dziękuję Marcinowi za pomysł i wykonanie. Pragowa ekipa składa hołd i pokłony.
Lepiej się tego przedstawić nie dało!

Zapraszam...
[Weronika wybaczy]