środa, 31 grudnia 2014

jak co roku...

W ostatni dzień 2014 muszę stwierdzić, że to był fantastyczny rok. Zapominając o tym co złe, pamiętając tylko dobre rzeczy, ludzi i klimat, dziękuję za:

styczeń...bo okopy są głębokie...
luty...bo "ja, żołnierz Wojska Polskiego..."
marzec..i podróże Małe i Duże...
kwiecień...i ciepłe Święta...
maj...i Conchite Wurst...
czerwiec...bo OWF i Mazury nas zabiły...
lipiec...i egzaminki...
sierpień...bo wersja demo Krakowa naładowała baterie...
wrzesień...bo szabla spadła zacnie na ramię podporka...
październik...i start od nowa...
listopad...bo jesienne noce i dnie są wyjątkowe...
grudzień...bo dziki bez zrobił robotę...

Owocnego sobie i Wam 2015!

poniedziałek, 22 grudnia 2014

small talk

-panie pułkowniku, to co dzwonimy w sprawie płaszcza?
-nie, dzisiaj nie. W ogóle nie w tym roku. O! Drugiego. Zapisz sobie, masz kalendarz to sobie zapisz.
-yyy...drugiego mnie nie ma...
-no to trzeciego, zapisz że trzeciego.
-ekhm...
-??
-dobrze panie pułkowniku, to zapiszę że ósmego...

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Według Pawlikowskiej...

Czytam etykiety
Nie lubię oszustów
Nie daj się zwieść napisom na opakowaniu
Poszukaj składników

Nawet jeśli jest to produkt z hasłem
"fit, dieta, lekki, zdrowy, smukły"
w spisie składników
najprawdopodobniej znajdziesz 
cukier
syrop glukozowo-fruktozowy 
aspartam

i inne rzeczy, które mają wzmocnić smak
a jednocześnie
niszczą twój organizm

...

sobota, 22 listopada 2014

rok...

Ulalala mija rok... dokładnie rok od egzaminów do szkoły oficerskiej. Jeszcze wtedy nie widziałam, że za rok o tej porze będę żyła w Mieście Smoka, będę w Siłach Powietrznych i że po prostu będę oficerem...dokładnie rok temu...życzyłabym sobie więcej takich roków. Takich gdzie mam wrażenie, że upłynęła dekada, gdzie potrafiło dziać się tyle, że gubię się w miesiącach. Gdzie człowiek budzi się na nowo, gdzie na nowo odkrywa swoje życie. Rok...Oby więcej takich.

czwartek, 6 listopada 2014

niedziela, 7 września 2014

festiwalowo



Pojechaliśmy z ekipą na Czad Festiwal w Straszęcinie. To taki mini Woodstock. Trudno określić średnią wieku. Skłonna bym była rzec, że wahała się między 12, a 13 rokiem życia. Pełnoletnich dało się spotkać pod autami i w pobliskich krzakach. My przybyliśmy tam team'em 7-osobowym w limuzynie zwaną T3.


Główną atrakcją było wnoszenie piwa w śpiworach i majtkach. Na legalu byłoby zbyt prosto, a poza tym coś tam sobie sapali na bramkach, że niby nie wolno...Chłopcy wpadli na pomysł przerzucenia całego plecaka z tzw.ołowiem, ale ochrona szybko ich pogoniła. Rozłożyliśmy namioty...dwa czteroosobowe i jeden dwuosobowy - połamany. Nowi miał depresję, ale mówiliśmy mu, że wygląda ok, tylko niech nie patrzy na niego od tyłu. Po trudzie rozłożenia obozowiska udaliśmy się w stronę sceny. Zakupiliśmy lane piwka, tylko po to, aby  potem lać w nie nasze. 





Radośnie pląsaliśmy przy rytmach Mesajah, Comy, na Dżemie poszliśmy zatankować, a na Sabatonie zaczęła się prawdziwa mordownia. Jak ktoś lubi napier*** się tłuczkiem do ziemniaków po różnych częściach ciała, to powinien wykupić karnet na pogo. Ogólnie ja nie do końca potrafię pojąć przeżywania utworu, w ten sposób. Boję się pomyśleć co robią jak im się podoba cała płyta. Dzięki Nowiemu i Heniowi, miałam zaszczyt bycia w centrum młynu (czyli każdy każdego popychał, albo po prostu napierd***).
30 sekund w zupełności mi wystarczyło. Dla mnie to i tak było jak wieczność. Za to Panowie nawet do Strachów Na Lachy potrafili młynki kręcić. Mi to zależało na ocaleniu z dwóch zębów, im - było wszystko jedno. Nie powiem, jednak życie stanęło mi przed oczami, kiedy Nowi wraz z jakimś obcym chłopakiem w 5 sek załadowali mnie na górę...i zostałam niesiona przez tłum na rękach pod samą scenę...Byłam głową w górze, w dole, z jedną ręką w górze, nogą w dole, z dwoma nogami w górze i głową nie wiadomo gdzie. Dzięki Bogu za ochronę pod sceną, bo gdyby nie oni, to ci noszeni na rękach ludzie z wielką gracją lądowaliby ryjem w błocie razem ze mną na czele...Wybornie było sączyć piwko, zajadać popcorn, gdzie od soli aż usta pieką, mieć spuchnięte nogi i ubrudzone błotem nogi. Miało swój urok jedzenie pasztetu o 1 w nocy, a potem zakopanie się w śpiworze, w oddali słuchając Końca Świata...


Rankiem...kiedy ranne wstają zorze czyli dokładnie o 6 pobliski kościół wybił nam tą pieśń...całe pole namiotowe powiedziało głośno ha ha. W ogóle tej nocy ludzi raczej nie spali, ale z każdym wybijanym kwadransem śmiali się coraz mniej. Mało było też ludzi o 7 rano w kolejce do prysznica za 5zł. Należy pamiętać, że ciepła woda po prawej, zimna po lewej. Można też wykąpać się dwa razy - ja zrobiłam to zanim odkryłam ciepły prysznic po prawej stronie. Panowie do tej pory myślą, że zmieniłam tylko koszulkę, a prysznic zostawiłam tym brudniejszym.


Po wspólnym śniadaniu o 12 wybraliśmy się do sklepu, gdzie po drodze Marian i Karo przeprowadzili bardzo spójna wymianę zdań z Romanem:
Marian: (o koledze Romana, który leżał głową na chodniku) czemu on ma głowę na chodniku?
Roman: (jakiś mało znaczący bełkot o tym  jak życie leci)
Karo: a czemu pan się tak denerwuje!

Roman no...nie denerwuj się!




A potem poczuliśmy, że śniadaniowy grill był syty i poszliśmy spać...


Po głębokim śnie, zaczęliśmy się zastanawiać jak tu przemycić zgrabnie piwa. I oczywiście idąc tylko mnie złapali, cała reszta skorzystała z zamieszania i spieprzała na pole aż się kurzyło...Mariana złapali później, kazał przekazać, żeby jednak nie przenosić ołowiu w śpiworze...
Jamal, Gooral, tutaj Klu i Karo wiernie ze mną skakały do Kaczmareczki. Mam przeczucie, że Ewelajna i Nowi też tam nóżką tuptali. Na grubsonie było wesoło, zwłaszcza jak Marianno wziął takiego klocka jak ja na barana. I chyba o mnie potem zapomniał, bo tańczył sobie z Heniem, a ja z wysokości modliłam się żeby tylko ziemi nie pocałować...HappySad mnie lekko zawiodły, albo oni na mnie. Mają aktualnie 6 płyt, a ja się zatrzymałam na dwóch pierwszych...przynajmniej psychologa puścili...natomiast kwiat młodzieży polskiej zrobiło sobie do HappySad pogo, ścianę, noszenie na rękach i hołdy pod sceną...Dla mnie mogli nawet króla na lektyce przenieść - już mnie nic nie zdziwi.
W niedzielę...zastanawialiśmy się czy mamy otwierać amarenę z biedry za 3,5 czy jednak chronić wzrok...otworzyliśmy...





piątek, 22 sierpnia 2014

dziewczyna w zielonym berecie...



Kraków. A raczej Balice. Jednostka Sił Powietrznych. Z lekką obawą i strachem jechałam na nowe miejsce praktyk.Ale kiedy tylko przekroczyłam bramę wiedziałam, że to miejsce stworzone dla mnie.
Na samym początku przyjechał po mnie pan z ochrony i załadował moje bagaże, zawożąc pod budynek mieszkalny zwany koszarowcem. To, że było na nim napisane grupa wsparcia wcale mnie nie przeraziło...Na służbie był Bartosz. Miałam ogromne szczęście, że się chłopakowi chciało wnieść moje tobołki. Według niektórych kobieta, nie kobieta - wnosi sama. 88 schodów później dostałam swoją komnatę i współlokatorkę widmo.
Kwadrat all inclusive, bo zamiast tradycyjnych wozów dostaliśmy ferrari na nasze - tapczaniki oraz drewniane mebelki, a nie metalowe szafy i uwaga proszę o famfary- lodówę!!!
Dnia następnego zaprowadzili mnie do Oficera Dyżurnego, a ten do mojego przełożonego tudzież opiekuna, który był tak zaskoczony moim przyjściem, że przy przypadkowej rozmowie telefonicznej zapytał, co się robi z praktykantami...
Poszłam załatwiać przepustkę, wydali bezproblemowo.
Tego dnia poznałam też mieszkańców korytarza czyli oprócz, mnie na całej długości, mieszkało jeszcze 3 chłopaków, z tym że jeden robił za dozorcę co siedział już 4 tydzień.Pozostali zmieniali się co 2 tygi, a on ich tak witał i żegnał, witał i żegnał przeprowadzając przy tym zawsze instruktaż.
W weekendy bywałam nad okolicznym zalewem zwanym Kryspinowem. Opaliłam się jak małpa dynamitem. Na pierwszy tydzień praktyk przygarnęły mnie panie z materiałówki - kocham je strasznie. Pani Basia jest tutaj moją krakowską mamą ;)
Ze służbą za pan brat żyłam, bo jak tutaj spędzałam weekendy to oprócz mnie i ich całe 4 piętra koszarowca były do naszej dyspozycji. Każdemu przypadało jedno piętro i jeszcze zostało.
Chodzę po bazie w zielonym berecie. Wszędzie furażerki i dziewczyna w zielonym berecie...połowa bazy sądzi, że jestem córką jakiegoś pułkownika, a mój dziadek jest generałem.
Na śniadanie potrafią zaserwować kotleta lub smażoną kiełbę na smalcu ze swkarkami.
Oczywiście zwiedzam Kraków. Byłam na Kopcu Kościuszki. Intrygujące jest jak koszą tam trawę...Ponoć puszczając kosiarki i wciągając je z powrotem...Jest moc.
Niesamowite jest zobaczyć lądujący samolot tuż przed pasem startowym i być pod tym samolotem. Za to dziękuję G. Za to i za spuchniętą rękę - adrenalina była. Ekipa Pani Basi tak się wczuła, że prawie mnie już karetką na ostry dyżur wieźli...
W sekcji budżetu jak na dworcu - milion ludzi przechodzi, milion głosów, śmiechu i płaczu - zwłaszcza przy rozliczaniu z delegacji...
OSF też zachwyca. Jak to powiedziała Karol - ten OSF nawet nie stał obok OSF...odrobinkę zaniedbany, a na stadionie o wytartą bądź zdeptaną trawę nie muszą się martwić...na pewno to tam nie grozi...
Tymczasem dziewczyna w zielonym berecie ma nadzieje, że klimat i aura nawet po objęciu stanowiska nie zgaśnie i udaje się na spoczynek.

środa, 13 sierpnia 2014

The Bucket List...

Mam wiele punktów do spełnienia w życiu...

Ale jak założę własną galerię i napiszę książkę...

to mogę spokojnie umierać...

środa, 9 lipca 2014

łazienkowo...

Nasza łaźnia jest doprawdy jedyna w swoim rodzaju. Poza czającym się grzybem na zasłonkach prysznicowych jest dość interesująco w kabinach toaletowych. Ostatnio idę do wychodka i zastanowiło mnie dlaczego w pustej rolce po papierze toaletowym jest papierek po batoniku. Chyba ktoś ma tak niezwykłą przemianę materii, że siedzi na tronie i od razu zrzuca desant. A że nie ma papieru to może ten kawałek papierka po batoniku ratuje im życie. Też interesującym zjawiskiem jest to, że kiedy dostajemy 100 rolek papieru toaletowego, dnia następnego nie ma ani jednej. I to wcale nie chodzi o to, że każdy z nas pobiera rolkę na tzw. czarną godzinę - którą tak btw ma co rano. Nasze zasłonki z grzybem potrafią same spaść, same unosić się, same zniknąć a pająk potrafi wisieć koło tej zasłonki przez 6 miesięcy i nikogo to nie będzie ruszało...brakuje tam tylko świec zapachowych i byłby pełen luksus...

sobota, 5 lipca 2014

The mountains are calling and I must go...- Izery

Hey, hi, hello!


panoramix z Chaty Górzystów


Dotknęłam małym paluszkiem...


"Zły zakręt"?

"Hey Brother"

środa, 11 czerwca 2014

Home sweet home...

Dość wczesne popołudnie, grono rodzinne, grill, ogólnie - sielanka...Podczas tej ogrodowej idylli, konwersacja tradycyjnie na poziomie:

Babcia patrząc na Maxa: Ja już wiem! On jest taki smutny, bo się zakochał!
Max patrząc na nas: NIE!
ja patrząc na Maxa: Ale młody, to nic złego to wręcz normalne...no chyba, że wolisz chłopców...Ale nie martw się zaakceptowalibyśmy cię takim...
Tata patrząc w eter: nooo chyba jakbym był już po odwyku...
ja patrząc w eter za tatą: nie no szkoda, żeby tata miał zacząć pić...
Max patrząc znudzony: właśnie...
ja patrząc z nadzieją na Maxa: to co masz jakąś laskę na oku z humana??
Max wychodząc: nie, tam same zajęte albo zużyte...

tak mi brakowało popołudnia doskonale rodzinnego...

sobota, 17 maja 2014

Fenomen...


Muszę Wam przedstawić fenomen pokoi u pani Heli. Jak widzimy na załączonym obrazku, u Pani Heli nie istnieje osobista przestrzeń, każdy śpi obok siebie. Nad posłaniem są pięknie, wyhodowane w potężnych donicach - wysuszone kwiaty. Nad nimi wisząca półka z pustymi puszkami po piwie (pozostałości po balach na tym zamku). W tle jak na królestwo przystało - pozłacany żyrandol. A to wszystko pod czujnym okiem Pana Jezusa wiszącego na wprost, nad szafką z kieliszkami...i jak tu nie kochać Szczyrku??

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

refleksja...

Chciałam napisać coś refleksyjnego...coś związanego z duchami przeszłości. Napiszę jedynie, że się znowu ohydnie obżarłam na święta...

niedziela, 30 marca 2014

rodem z filmu...

To co  nam sie przydarzylo  na topografii zdarza sie tylko w filmach amerykanskich. 9 osob, major kazal nam sie podzielic na 3 grupy. Pierwsza skladala sie z samych facetow, druga z dwoch dziewczyn i chlopca, a trzecia z 3 kobiet. Ja bylam w mieszanej. Pierwsza grupa"lekko" wyszydzila trzecia grupe i robila wszystko by tylko sie nie mieszac, bo wiedzili ze ta grupa nie ukonczy zadania. W samym poleceniu chodzilo o to aby wyznaczyc azymut wg listy i dojsc w 8 punktach do celu. Pozornie proste. Pozornie. Wsiedlismy w autobus i kazda grupa musiala wysiasc gdzie indziej zaczynajac od swiniar :) wysiedlismy i my. Gdzies miedzy torami a obwodnica w tzw. szczerym polu. Obralismy azymut 34 stopni i 750m musielismy isc przed siebie. Na wykonanie zadania w czasie byla 1godz 20min. Jak nie biec to trzeba bylo naprawde szybko isc, bo do przejscia bylo ok 8km. Dwa pierwsze punkty wydawaly nam sie dobrze obrane. Przy trzecim nabralismy mega watpliwosci kiedy przechodzilismy na   wskros przez grzaskie pole, idac bagnistym brzegiem i dostajac zawalu kiedy metr od nas wyfrunal bazant...W punkcie 3 powinnismy byc na krzyzowce drogi brukowej z lesna. A w rzeczywistosci bylismy na krzyzowce polnej z asfaltowa. Po 15 minutach, 3 telefonach, szczegolowej analizie punktow od poczatku, konca i dwa razy srodka, stwierdzilismy ze jestesmy w lesie ale nie tym co bysmy chcieli. Obralismy azymut mniej wiecej i olalismy sprawdzanie punktow. Znalezlismy sie w zabudowaniach. Zobaczylismy autobus miejski wiec troche nam ulzylo bo juz mielismy na szybkim wybieraniu majora, coby mu powiedziec gdzie sie zgubilismy i podac jakis pkt charakterystyczny. Jednak ciagle bylo nam szkoda ze gdzies po drodze pogubilismy te punkty i walczylismy dalej. Wyszlismy na waly zza ktorymi bylo nic tylko pole. Duzo pola...Postanowilismy wypatrywac autobusu ktory nas przywiozl. Bo na azymut  i punkty juz nie bylo co liczyc. Jednak czas uciekal, wiec stwierdzilismy ze juz nie damy rady dobrnac do celu. Grupa 3 -samych lasek byla juz na mecie, a pierwsza - samych chlopcow w glebokiej dupie kolo drzewa ze stringami jak to oni okreslili. My tymczasem juz szlismy na przystanek i juz mnielismy dzwonic do majora kiedy wylaniajac sie zza zakretu zobaczylismy NASZ autobus. Zalapalismy sie jeszcze na 4  i udalismy ze jestesmy tak zajebisci bo 8 punktow zrealizowalismy w 3 :) Ostatnia grupa nieukonczyla zadania...coz taka karma. A my do tej pory nie mozemy uwierzyc jak wytrawnymi jestesmy topografami xD

niedziela, 16 marca 2014

z dziennika żołnierzyka

Przez cały tydzień szukaliśmy i dopytywaliśmy gdzie jest sala 79...mieliśmy mieć tam prawo z tylko nam wiadomo jak rzeźnickim pułkownikiem...Nadszedł sądny dzień, kapitan na apelu:
"Uwaga, żeby nie było już wszelkich wątpliwości, sala nr 79... - kaplica"

Zapadła nieskalana cisza...


_ _ _

W wojsku są prowadzone dwie obsługi:

Obsługa broni czyli obsługa broni
Obsługa wozu czyli leżenie na łóżku

_ _ _

 Często bierzemy udział w występach...najbardziej lubimy karaoke...karaoke ze slajdów

_ _ _

W Ameryce - West Point
W Polsce - Power Point

_ _ _

Pewien oficer w jednostce, jako dowódca plutonu:
Baczność! Spocznij! Baczność! Spocznij! Baczność! Spocznij! Kur**...jakbym znał więcej komend to bym was zaje***...

niedziela, 2 marca 2014

bajkowo...

Szkoła wojskowa to szkoła magii i czarów. Wiecznie chodzimy zdziwieni, zaskoczeni i ponosi nas fantazja...Będąc tam czuję się jak w bajce:

Zbiórka w dwuszeregu. Major pyta nas z charakterystyki celu...Mieliśmy mu m.in. opisać figurę bojową "karabin maszynowy". To w rzeczywistości popiersie dwojga ludzików. Wywołany kolega o tym nie wiedział.
-proszę nam opisać tą figurę bojową...
-yyyyy....hmmm...nooo...eeeee...hm...ee...nooo jest to figura bojowa zwana... bolek i lolek!
-...dziękuję, dwója. Może pan jako bolek i lolek wstąpić do szeregu. Ma pan od tej pory nową ksywkę...

"Witajcie w naszej bajce..."

środa, 29 stycznia 2014

Pan Bog kule nosi...

Wszyscy ktorzy mnie znaja wiedza ze ja nie widze, jestem slepa i mam problem z okresleniem celu a co dopiero trafieniem w niego...i przyszlo Gardziejewskiej strzelac...amunicja ostra w cel odlegly o 100m...uwierzcie mi, cel jest naprawde maly. Zasada prosta. Muszka, szczerbinka w jednej linii, celujemy w srodek podstawy celu zapierajac sie przy tym mocno i trzymac kolbe w dolku strzeleckim...i wyobrazcie sobie ze ja w calym swoim jestestwie trafilam w ta tarcze. Odrzut przy kalachu jest cakiem konkretny wiec miotalo dobrze przez co tym wieksze bylo moje zdziwienie widzac przestrzelona tarcze. Podszedl i porucznik i nawet dostalam od niego 3 sekundowa pochwale wzrokowa. O dziwo tym razem wladowalam wszystkie kule w tarcze i jedna byla na granicy ale nie zaliczyl...mimo to ja znalazlam plusy
"Ha! Panie poruczniku, widze 5 trafien w tablice, tym razem nie dostane wyciorem po glowie"
"Tak. Tym razem sie pani udalo..."
Za drugim razem powtorzylam swoj wynik. Udajac sie pod tarcze, byl rozkaz zrobic to biegiem, no ja nie moglam bo mam chwilowo uszkodzone kolano.
"No pani Gardziejewska, dwie kule obok siebie"
"To super, prawda?!"
"Byloby super gdyby bylo piec obok siebie..."
"..."
"Ale widze ze jest pani dobrym strzelcem, wiec nie musi pani biegac, wrog i tak sie bedzie pani bal"
Slyszalam jak rozbrzmiewaja famfary...

Nie wszystkim poszlo tak jak slepej Gardziejewskiej, byli tacy co ich strzaly mianem snajperskich nazwano, a i tacy co staneli 3 raz do strzalow aby poprawic wynik.
"Oo, potrzeba Wam motywacji...Pani wrog ma duzo lekarstw, jak go pani zabije to bedzie pani miala leki potrzebne do wyzdrowienia. Hmmm a dla drugiej pani jaka motywacja...(i moj glos z oddali...) - alkohol...!
"Alkohol..." powtorzyl zrezygnowany porucznik i zalozyl stoper bo juz nie mogl mnie sluchac...


niedziela, 26 stycznia 2014

Z zycia zolnierza



Dostalam wyciorem od KbkS...Wycior od tego karabinu to taki metrowy, metalowy drut, dosc sztywny...Dostalam nim po glowie bo na 5 strzalow trafilam 4...Cale szczescie ze mialam helm. Skonczylo sie jedynie 3 godzinnym echem...

Do naszego repertuaru piosenek spiewanych na lewa noge, oprocz Ulanow i Balkanicy dorzucilismy jeszcze My pierwsza brygada...Rote zostawilismy na przyszly tydzien :D

Jezeli w pokoju siedzi dwoch oficerow a Ty masz sprawe do tego mlodszego stopniem to i tak najpierw musisz poprosic o zgode tego starszego...Przykladowo: siedzi kapitan i porucznik:
"Panie kapitanie, szeregowy podchorazy Gardziejewska z zapytaniem do pana porucznika.
-zezwalam
Panie Poruczniku szeregowy podchorazy Gardziejewska z zapytaniem"
Czesto mi sie zdarza ze mowie niewyrazne i szybko bo boje sie ze zapomne z czym przyszlam.
Raz sie zapomnialam..."Panie poruczniku szeregowy podchorazy Gardziejewska z emergency..." odeslal mnie z kwitkiem.

Porucznikowi zadzwonil telefon..."wyginam smialo cialo, wyginam smialo cialo a dla mnie to..."
i w tym momencie ja - "malo"!

Mielismy przejscie w szyku ze szperaczami na czele. Takie cos ala RPG. Idzie sie i kazdy oslania a szperacze to tacy najglupsi zolnierze, ktorych nie szkoda jak sie nadzieja na mine. U nas kazdy byl szperaczem...stwierdzili jednakowy poziom inteligencji, niestety nie powiedzili w ktora strone. Zapadl zmrok, ogloszono zagrozenie chemiczne, wlozylismy maski i sie czolgalismy...potem bylo lepiej bo kazali nam w tych maskach strzelac. Okulary w masce zaparowane, ciemno i jedyne co widzisz jakis kontur ludzi.
"widzicie cel!"
"tak widzimy..." - gowno widzielismy w rzeczywistosci
"to strzelac"
cud ze trafilam w droge...

Kopanie okopu w pozycji lezacej frontem do przeciwnika...
"Pani Jasinska...czemu pani lezy tylem???!!!!
Aa bo ja panie poruczniku chronie nas przed ruskimi...
Bo?
Bo ruscy zawsze atakuja od dupy strony..."

sobota, 18 stycznia 2014

czolem!


Jest druga w nocy...minelo dopiero 12h sluzby...jeszcze drugie tyle. Jest cicho, spokojnie oby tak do konca. O kazdej pelnej slychac bicie kukly z kancelarii szefa pododdzialu...Czas sie wlecze niemilosiernie...
Ale sa miejsca gdzie czas plynie az za szybko. Np. przy zakladaniu na czas OP1 (czyli taki gumowy stroj, w ktorym wyglada sie jak teletubis z 3 razy za duzym tylkiem) w MP4 (czyli masce gazowej). Zaklada sie najpierw maske, potem ten kubrak i trzeba w stosunkowo krotkim czasie owinac sie w cala ta cerate, zapinajac przy tym wszystkie guziki...Armagedonem bylo zdjecie kubraka w masce, gumowych i za duzych rekawicach.
Ale to bylo jeszcze nic. Porucznik zabral nas w okopy. Wiec idziemy w jakies rabatki z calym osprzetem spiewajac. A jak nie spiewalismy to bieglismy. Nie znalismy zadnych piesni oprocz "balkanicy" ale to nas dziwnym trafem nie poratowalo...Wiec bieglismy. Jak dobieglismy to zajelismy pozycje do kopania okopu. Pozycja lezac frontem do przeciwnika,w okopie o 30cm glebokosci, 60cm szerokosci i 170cm dlugosci. W sumie nie wyklinalabym faktu znikomego udzialu w pracach ogrodowych gdyby nie to, ze w trakcie wykopkow, Porucznik oglosil zagrozenie chemiczne i trzeba bylo przyodziac maski. Bog mi swiadkiem jakie inwektywy raczyly leciec z mojego dolka. Maska zaparowala tak ze bylo tylko 0,5mm2 widocznosci na lewym szkle. Pierwszy okop nie wyszedl mi za bardzo bo mi sie kostki nie zmiescily. Potem zasypalismy je i 10m dalej poszlismy kopac nastepny...Druga runda nie roznila sie niczym od pierwszej, no moze tylko ze widocznosc na lewym szkle byla jeszcze mniejsza...
"Panie Poruczniku! Szeregowy podchorazy Gardziejewska prosi o uwagi" krzycze tak do dowodcy plutonu z tego okopu, zeby dal mi wskazowki co jeszcze musze poprawic w swoim dolku...a on podchodzi i mowi "tak, pani Gardziejewska, skupiam na pani cala swoja uwage"...
Po wykopkach wracalismy marszem spiewajac 40 razy "przybyli ulani" bo nic innego nie potrafilismy. Po dotarciu na szkole juz nikt nawet nie chcial na glos wypowiedziec slowa ulan.
Rozne rzeczy dzieja sie na szkole. Jezeli za dlugo sie ubieramy to biegamy, za dlugo ukladamy beret tez biegamy i jezeli nam sie tylko cos podobalo a nie bardzo podobalo to tez biegamy. Na wf tez biegamy, co prawda 10km w dresie ale zawsze +10 do kondycji.
Mamy w pokoju koksa - Elzbiete ktora jest niezmordowana i w sekunde rozpisala nam trening na pompki. Robie bo boje sie jej sprzeciwic.
Nauczylam sie szybko kapac, szybko ubierac i jeszcze szybciej konsumowac posilki...a co do kwestii zoldu to powiedzieli nam ze kobiety dostaja nieco wiecej bo nosza wiecej bielizny...witamy w wojsku ;)