środa, 22 września 2010

You think it's over just because i'm dead. But it's not over. The games have just begun...

Kręci mnie i nęci 'Piła'. Zwłaszcza II część. Cudowne przedstawienie tego, jak ludzie nie potrafią ze sobą współpracować, jak ulegają panice, jak nie potrafią słuchać, jak nie doceniają tego co mają. Najlepsze jest to, że z każdej jego gry da się uratować. Fakt. Nierzadko 'dziwnym' kosztem, ale czym jest ręka, palec, trochę krwi w porównaniu z życiem?
Nie to żebym była pasjonatką okaleczania własnego ciała, rżnięcia kolegi piłą czy nadmiernego wypruwania sobie flaków... nie nie. Mnie fascynuje ta sfera psychiczna tego filmu... no nie myślcie sobie... No dobra podoba mi się jeszcze głos Jigsaw'a i makiety jego niecnych planów... Ale za kłaki wytargałabym Amandę, bo zabawa zabawą, ale wszędzie jest jakiś exit, a ona niczym M&M - leci w kulki (tak z resztą jak i nasz konkurs motywacyjny...).Więc wiecie...
Most people are so ungrateful to be alive. But not you. Not anymore... ]:>

'Paradoksy tych toksyn, które nam aplikują
Polegają na tym, że niekiedy dobrze smakują
...'

sobota, 18 września 2010

Shut up and drive

15 września 2010, godzina 8:00, miejsce: wiata przed WORD'em
Wcale mnie nie dziwi, że pogotowie jest naprzeciwko… Ciekawe ile mieli zgłoszeń zatrzymania akcji serca w ich okręgu…
Równo z wybiciem 8:00 rozbrzmiał się, wszystkim zdającym dobrze znany, głos sądu ostatecznego witającego na egzaminie państwowym z prawa jazdy kategorii B, praktycznego… Każdy głośno przełknął ślinę, ci co mogli przytulili się do mamuni, niektórzy sami się przytulili, reszta zapaliła papierosa…
Zaraz przyszedł jeden z egzaminatorów, podał jakie są zasady, pouśmiechał się i powiedział, że po wywołaniu naszego nazwiska, iść spacerkiem przez 2 olbrzymie parkingi(z racji tego, że brama główna cała rozkopana) i obiecał, że na pewno zaczekają na zdającego… Po ok. 10 tak wywołanych personach i stwierdzeniu, że przez remont i tak nic nie słychać, przyszło dwóch egzaminatorów, zza pleców wyciągnęli przeolbrzymi młot, rozwalili łańcuch na furtce i powiedzieli, że od tej pory koniec z hasaniem przez parking, egzaminatorzy będą po nas przychodzić… Nastąpiła dzika radość, oczywiście we wnętrz każdego zdającego.
Wybiła godzina i dla mnie. Przybył niejaki Krzyś i zaprosił na egzekucję mnie i jakąś niewiastę, co jej kazał stanąć na 'przystanku' …:
-pani x poczeka pod żółtą wiatą, a pani Gardziejewska pójdzie ze mną, dobrze?
-… no nie mam wyjścia.
-zawsze ma pani wyjście. Może panie nie przystąpić do egzaminu.
-brałam taką ewentualność pod uwagę (Bóg mi świadkiem, zwłaszcza jak miałam wstać na tą 8)
-ja tylko żartowałem.
-a ja nie.
Krzyś , przedstawił się że jest Krzyś powiedział co i jak i 'the game has just begun…' Wsiadłam do Clio z założeniem, że zaraz pewnie z niego wyjdę, to nawet nereczki nie ściągałam co się później okazało niewypałem, bo gniotła niemiłosiernie… Wyszłam z placu, wyjechaliśmy na miasto i oczywiście na dzień dobry dwa różne błędy, gdzie ja przez pół jazdy czekałam tylko na to, aż powie, żeby zjechać na bok i że wynik egzaminu negatywny… A tu jeżdżę i jeżdżę i końca nie widać… i chociaż tyle, że siary nie będzie w końcu już na tym mieście dobre 30 min się wożę… Wróciliśmy do WORD'u. Krzyś się nieco rozgadał na temat tych marnych dwóch błędów, ale gadał i gadał aż w końcu skończył:
-ma pani do mnie jakieś pytania?
-no ale co, nie zaliczyłam?
-nie no zaliczyła pani. Błędy też muszę omówić. Gratuluję
-{o kurwa!} o dziękuję !

poniedziałek, 13 września 2010




Uwielbiam JESIEŃ. Żadnej ironii w tym nie ma. Po prostu kocham jak te małe, niegdyś zielone listeczki, spadają i leżą takie spieczone na ziemi. Jak kasztanki, siejące postrach w maju, lecą bezwładnie, czyniąc niejednego śmiertelnika - człowiekiem z kasztaniakiem na głowie. Jak ludzie się spieszą z kupnem zimowego odzienia i jak na siłę udają, że jeszcze można biegać w krótkich elementach ubioru. Kocham jak pogoda z nas kpi. Jak jednego dnia może być słonecznie, pochmurnie, deszczowo, wietrznie, duszno i jak to, że gdziekolwiek się wychodzi trzeba tachać ze sobą walizę z ubraniem na każdą ewentualność. Kocham tą mroczność wieczorem i poranną mgłę. Cudo!!


wtorek, 7 września 2010

WC


[Wratislavia Cantans]



Z zewnątrz:
Kilometrowa kolejka po bilety, oddawanie odzienia wierzchniego do szatni, koncert, wręczanie kwiatów, przerwa, kupowanie książek, druga część koncertu, gromkie brawa, odebranie płaszczy, gnanie do domu na kolację i wreszcie zobaczenia, czego co ma akcję.

Od kuchni:
1,5h przed koncertem zbiórka wolontariuszy, obijanie się, rozwinięcie roll up'ów. 40 min przed rozdanie zadań, kto co robi – mi i AA przypadło w udziale rozdawanie kwiatów. 30 min przed, dziewoja od gongu stoi i sobie w niego wali, reszta sprzedaje książki, a my latamy jak głupie w poszukiwaniu niejakiej Olgi. Olga znaleziona w pokoju nr 7. okazała się rozdygotanym, kłębuszkiem… nie w zasadzie ona była kłębolem nerwów, bełkotała coś ciągle, a na proste pytanie, co z kwiatami – zje*** nas tylko, czego ich jeszcze nie mamy. No cóż… W końcu je znalazłyśmy, położyłyśmy gdzie nam kazano i na przerwie miałyśmy się zgłosić ponownie do nerwowej i jakże rozgarniętej Olgi, coby nas dalej poinstruowała. Koncert miodzio, wybija czas przerwy, a tu jakieś lasencje z podpierdółki, naszą fuszkę sobie przygarnęły i habazie wesoło wręczają. To my na przerwie biegusiem do nich z pytaniem o co c'mon, a te że tak no wyszło - zmiana planów (jakoś szczególnie nam przykro nie było), ale na pocieszenie mówią, że dyrygentowi kwiatunie na koniec wręczyć trzeba. Instrukcję wydały taką:
'druga część koncertu składa się z 2 utworów. Nie wiemy ile trwa drugi, dlatego po pierwszym pójdźcie po kwiaty i czekajcie na koniec. Jak pani dyrygent skończy ukłoni się, wyjdzie i wróci i wszystkim podziękuje to wtedy jej dacie. Dobrze? '
O.K.
'a i usiądźcie, gdzieś wyżej, coby was dyrektor nie widział i się nie denerwował'
Wtf?!

Poszły my na schody obczaić miejsca. Z poważaniem olałyśmy dyrektora i stwierdziłyśmy, że logujemy się w 5 rzędzie na skraju. Zadzwonili, że koniec przerwy, to wygodnie czekamy aż się skończy pierwszy utwór. Skończył się. To wstałyśmy i poszłyśmy po kwiaty, rzecz oczywista szalenie cicho i z gracją jak to przede wszystkim przystało na mnie. Nagle, co się okazało nie ma nigdzie AA. Zniknęła! Czekałam całe 2 min zza drzwiami, ale nie pojawiła się, więc zgarnęłam bukiecik, wzięłam deep wdech i lecę z powrotem na zacne miejsce. O i AA się znalazła. Czego, żeś ze mną nie poszła? Aaa, bo jak zboczyłam wzrok tego fotografa to mnie w fotel wbiło. Fakt. Wzrok jego mroził krew w żyłce. Najważniejsze, że mamy chwasty. Skończył się wg nas drugi utwór… i zaczął trzeci… a po trzecim była właśnie ta przerwa, o której białogłowym chodziło… Nic, przełknęłam ślinę, zanurzyłam się w fotel i modliłam o to, żeby nikt nie zwrócił uwagi na dziewczynkę, tłukącą się po zielsko… i przede wszystkim prosiłam Bogulka, o to żeby dyrektor był niedowidzący i niedosłyszący… Po skończonym drugim utworze, czekamy aż dyrygent wyjdzie i wejdzie z powrotem, a tu nagle zza winkla wyskakuje Jęcząca Olga z miną pt.' Co Ty na wczasach jesteś? Od 59sekund powinnaś być pod sceną!!!!' AA pognała, wróciła i teraz obie siedziałyśmy zatopione w fotelu… Po podziękowaniach, zgarnęłyśmy płaszcze i ulotniłyśmy się z prędkością światełka coby Jęcząca nie zdążyła niesłusznie coś rzec na nasz temat xD… Gromkie brawa dla organizatorów za brak organizacji… !!!
Wolę nie wiedzieć, jak wyglądała kuchnia artystów xD

piątek, 3 września 2010

Powrót Marnotrawnej

Bronisława wróciła. Tzn...no wróciła i nie, bo za tydzień jedzie z powrotem w Tatry. Ale co ona mi przywiozła! Cudowny folder ze zdjęciami... z każdą kolejną, oglądaną przeze mnie stroną, byłam coraz bliższa płaczu... Tęsknie niemiłosiernie za górkami i przyrzekam uroczyście, że i ja podbije szczyty i wszelkie doliny i dolinki na południowym-wschodzie. W końcu pracownik miesiąca może sobie na to pozwolić xD