piątek, 27 grudnia 2013

"Masz fajne futerko, masz fajną rurę od odkurzacza..." czyli podsumowanie roku 2013



Jak tak patrzę na Kalafantego to kocham go całym sercem...Pafnucka też...ich trąbę, rurę od odkurzacza, futerko czy nawet siekierę. Tak jak Kalaś, tak i ja z butelką wina pod pachą robię podsumowanie tego "wybornego" roku:

tradycyjnie już...dziękuję za:

styczeń...i picie w kościelnym barze
luty...za lokal z trzema wariatami
marzec...za wieże Eiffla
kwiecień...za zimę podczas wiosny
maj...za szaleństwo
czerwiec...za milczenie
lipiec...za uśmiech
sierpień...za hey hey hey
wrzesień....za bezkres
pażdziernik...za zmianę
listopad...za nowy początek
grudzień...za wszystko

i życzę Kalasantemu, Pafnuckowi, Wam i sobie aby 2014 był rokiem spełnionych życzeń, marzeń i rokiem lepszym od 2013 :)

wtorek, 10 grudnia 2013

Pani tu stoi za długo...

18:30 wbiegam do sklepu i robię ekspresowe zakupy, bo na 19 miały przyjść dziewczęta na degustacje spirytualiów...
18:32 stoję przy kasie i już wiem, że popełniłam ogromny błąd...Pani przede mną nad wyraz wolno wszystko robiła, a Pani w kasie synchronizowała się z Panią, która stała przede mną więc slow motion x 2. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że kasy zmienić nie wypadało, bo ta była bliżej alkoholi, a potrzebowałam pokontemplować z minutę.
18:34 trochę nerwowo spoglądam na zegar, bo czuję że laski już są blisko, już słyszę tupot ich stóp...
18:35 zaczyna się kasowanie produktów Pani przede mną. Pani w kasie robiła to z niezwykłym namaszczeniem...
18:38 ciśnienie coraz wyższe, z tych nerwów aż siatkę wyciągnęłam na produkty, coby szybciej było...
18:40 zaczynam tupać nogą...
18:41 facet za mną też...
18:42 zerkam nerwowo przez witrynę sklepu czy laski nie przechodzą...
18:45 skasowane wszystkie produkty. Ale nie! Prośba o papierosy...Pani w kasie niemiłosiernie wolno odwraca się i próbuje znaleźć pożądane fajki...mijają kolejne minuty!
18:47 Znalazła!
18:48 Pytanie o 200ml czystej wódy...zaraz palnę sobie w łeb...
18:49 Gorzka żołądkowa poszła! Widzę światełko w tunelu!
18:50 Zapłacone!
18:51 Pytanie o pączki...o.O
18:52 Pani z kasy podała pączka nie z tą glazurą...Mi i Panu za mną otwiera się nóż w kieszeni...
18:53 Znowu podała nie tego pączka co trzeba...
18:54 AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
18:55 Na pewno laski mnie nabiją na pal...
18:56 Kasuję zakupy! SWOJE!
18:57 Wybiegam ze sklepu bo już słyszę jak kobiety kołaczą do drzwi!
19:03 Sprawdzam wiadomość na grupie - będą o 21...

niedziela, 1 grudnia 2013

Pierwszy dzień reszty mojego życia

Są takie dni, kiedy się wie że ten właśnie dzień będzie początkiem czegoś nowego. I oto właśnie po 2,5 latach oczekiwań, przygotowań i myślenia - 20 listopada jest dniem który zmienił moje dotychczasowe życie.
07:00 Wyższa Szkoła Oficerska Wojsk Lądowych...
Dostałam identyfikator i pomaszerowałam z grupą cywili do przeogromnej sali, aby posłuchać jak przez najbliższe 12 h będzie wyglądało moje życie. Był to dzień, w którym ponad 30 osób ubiegało się o przyjęcie do studium oficerskiego, gdzie 17 mężczyzn i 14 kobiet było tak zdeterminowanych, że byli w stanie przyjechać z drugiego końca Polski, aby pisać angielski i sprawdzić się w testach sprawnościowych. Był to dzień, który mógłby być pierwszym dniem reszty mojego życia...tak sobie wtedy pomyślałam. Siedząc na krześle w tej przeogromnej sali, trzęsąc się z zimna i przysypiając...tak sobie wtedy myślałam. Powiem, że to co przeżywałam podczas testów sprawnościowych, nie równa się z żadnym dotychczasowym stresem. Matura, prawo jazdy, magisterka czy nawet gadanie z Hindusami po angielsku o informatyce nie jest tak przerażające jak ten dzień.
Wchodzimy na salę, nie jestem już Anną Gardziejewską tylko numerem 3638...Robimy pompki, biegamy 3 razy po kopercie, potem zapraszają na spisanie wyników [didaskalia: aby zaliczyć kopertę trzeba mieć 28 sekund] i słyszę jak mówią 36...38...O boże...pomyślałam, że nie zaliczyłam, że mam zig-nano, buty nieślizgające się, że jak mogłam zrobić kopertę w 36 sekund...po chwili do mnie dotarło, że to mój numer a czas to 25,1...naprawdę otarłam się o zawał...Ale to było nic w porównaniu z biegiem na 800 m...bo już po 200 myślałam, że mnie ambulansem będą wywozić... Jeszcze nigdy jak bóg mi świadkiem nie biegłam w takich męczarniach...byłam po rozgrzewce a bolał mnie każdy mięsień, bolały mnie paznokcie, bolał mnie nawet mózg! Jak umrę i trafię do piekła to bankowo będzie to stadion z ruchomą bieżnią bez możliwości zatrzymania się...Przechodziłam męki pańskie ale dobiegłam. I potem cali zdyszani, zasapani, poszliśmy popływać. Po tym zimny powietrzu, każdy z przeolbrzymim bólem w klatce, kaszlem musiał jeszcze ten ostatni raz wykrzesać resztki sił i dać z siebie wszystko co najlepsze...Po całych tych igrzyskach śmierci, do finału, do rozmowy dostało się 11 osób. 3 kobiety i 8 mężczyzn. A z tej jedenastki, sześcioro przyjętych - w tym ja. Od 2014 chodzimy na baczność mili państwo. A teraz rozejść się!!