wtorek, 29 listopada 2011

dzisiaj post z błogosławieństwem bożym...


Bóg jest sukinsynem. Nie w złego tego słowa znaczeniu. Ale jeżeli ktoś by mnie zapytał jak wyobrażam sobie boga, to jako złośliwca siedzącego na kanapie i wyśmiewającego się z nas, śmiertelników, który rzuca kłody pod nogi i patrzy czy damy sobie radę czy też polegniemy. Jest wspaniały i jego ironia oraz sarkazm nie jest dla nas karą, tylko nauką - w sposób oczywiście zrozumiały tylko dla niego. Prawda jest taka, że doceniamy to co nas w życiu spotkało, dopiero po fakcie. Po dość długim czasie, dociera do nas że jednak to cudownie, że wtedy było tak źle, tragicznie i bezsensownie. Bo teraz jest wspaniale, chociaż wciąż do dupy.
Gdybym była bogiem też bym była wredna. Siedziałabym i tylko knuła o przyszłości każdego człowieka. Nie dla złośliwej satysfakcji mocy. Po to, żeby się ludzie nauczyli pokory i docenili to co mają. Na końcu bym ich wynagradzała (nie, nie niebem, za życia jeszcze bym ich chciała wynagrodzić), a potem zsyłała nowe kłody. Dogadałabym się z naszym bogiem. 
Ludzie to perfekcyjnie chodzące wady. Ubrani w ironie i sarkazm. Szczycący się każdym kolorem humoru, a czarny lubując najbardziej. Dlatego wierzę, że człowiek powstał na obraz i podobieństwo boga.

środa, 23 listopada 2011

Uśmiech proszę...

Mówili dzisiaj w audycji radiowej o uśmiechu. Mówili, że w Tajlandii się ciągle uśmiechają. Racja to jest. Tajlandia jest znana jako Kraina Uśmiechu. Jeśli się uśmiechasz do kogoś, to na 99% zostanie to odwzajemnione. No w Polsce jest nieco inaczej. Raz, że cud żeby ktoś się do kogoś obcego uśmiechał, dwa że bierze się to za objaw wariactwa tudzież molestowania, trzy że zazwyczaj myślimy że to nie do nas, cztery jak znajomy to udajemy że go nie widzimy. Ale najlepsze jest to, że jak pan z audycji poprosił żeby się każdy uśmiechnął, to mimowolnie się uśmiechnęłam. Może czasami nie trzeba wcale widzieć uśmiechu, wystarczy jak się o nim usłyszy, albo przeczyta? Uśmiechnęliście się już?



Pamiętajcie, uśmiechajcie się póki macie własne zęby... 

wtorek, 22 listopada 2011

Zielone drzwi...

'Zielone drzwi' Grocholi, są odzwierciedleniem tego co zawsze chciałyśmy stworzyć z Moniką. Zbiór opowiadań z własnego życia, okraszone humorem i spisane na totalnym chilloucie, bez obowiązku tworzenia fabuły. Nawet miałyśmy już tytuł: 'zielona kanapa'. I wbrew pozorom wcale się nie wzorowałyśmy na tytule Grocholi. Wręcz przeciwnie. Uważamy, że to ona odgapiła od nas tytuł. Zielona kanapa zapisała się w historii naszego życia już od dawna. Wszędzie gdzie się przeprowadzałyśmy, brałyśmy ze sobą zieloną kanapę. Nie tylko ją. Ale ze wszystkich rzeczy potrzebnych do przeprowadzki, wszystkim zawsze zapadała w pamięć zielona kanapa. Każdy z wymienionych rzeczy, absurdów naszego życia, wymieniał zieloną kanapę. Nawet moja babcia. Zielona kanapa była niewygoda, ale każdy gość był szczęśliwy móc na niej spać. Była magiczna. Była taka nasza. Zielona kanapa była symbolem azylu. Jakiś czas temu sprzedałyśmy zieloną kanapę, ale był to znak tego, że znalazłyśmy wreszcie mieszkanie z którego nie będziemy musiały się tak szybko wyprowadzić. Koniec szukania mieszkań, koniec przeprowadzek - koniec zielonej kanapy.
Może kiedyś uda nam się wydać książkę. Jak zobaczycie na witrynie księgarni książkę o zacnym tytule 'zielona kanapa' kupcie koniecznie, będzie o mnie, o Monice, o was,o życiu...


"Pamiętam, jak kiedyś około trzeciej w nocy przyjechało dwóch znieświeżonych jakimiś półlitrem panów z kostnicy i zabierane ciało wysmyknęło im się z rąk przy przenoszeniu na nosze, które potem zakładali na wózek akumulatorowy. Trzasnęło głucho jak worek ziemniaków. Kiedy jedna z pacjentek powiedziała: - Panowie, jak tak można! - Jeden z nich, fioletowy na twarzy, odwrócił się i powiedział: 
- Ciebie też tak rzucimy"
"Zielone drzwi" K. Grochola

sobota, 19 listopada 2011

sesje mi trzasnęli

Przyjechali moi nowi rodzice, parasole rozstawili, kablami się opletli i pod ścianę stanąć kazali. Było niesamowicie. I tutaj tak skromnie, na forum mega bloga, pragnę podziękować Łukaszowi za focurki i Domci za stylizację:)
Niektóre:







piątek, 18 listopada 2011

memory

Lubię wracać do moich historii z dzieciństwa. Tym razem przypomniała mi się opowiastka zza granicy. Miałam jakieś 10 lat i pojechałam z Rodzicielem i jego kolegą do Niemiec na tanie zakupy. Wtedy jeszcze były czasy, że na Zachodzie było więcej i taniej. W sumie to taniej. Chodziliśmy sobie tak cały boży dzień od sklepu do sklepu, z każdą chwilą mając coraz więcej siat. W sumie wyglądaliśmy jak jacyś uchodźcy. I tak idąc jedną z głównych ulic panowie zobaczyli ogromny dom handlowy z RTV, AGD i innymi gadżetami i powiedzieli żebym na nich zaczekała, bo tam nie ma nic interesującego dla mnie. Zasadniczo mieli rację. Głównym celem tego wyjazdu było zakupienie przeze mnie pióra i płyty z makareną - więc czułam się spełniona, mogłam czekać przed wejściem. Zostawili mi siaty pod drzwiami, z tym że one ciągle zlatywały. Więc żeby się jakoś trzymały usiadłam sobie na nie i podparłam głowę na rękach. Jakaś stara niemra przechodząc obok mnie myślała że jestem bezdomna i rzuciła mi kilka marek...! Ja bezdomna?! Przecież nie śmierdziałam, ani nie byłam brudna! Byłam tak oburzona, że w nosie miałam spadające torby - niech lecą, ale nigdy więcej żeby Niemcy uznali mnie za bezdomną! Uwłaczało to wtedy mojej godności, teraz tak myślę, byłby to dobry interes...:P

Bo to jest to miejsce, gdzie rodzi się moc...


      Monika zrobiła...



czwartek, 17 listopada 2011

pure morning

Poranki teraz takie rześkie. Chłodek już doskwiera na całego. Już nie ma opcji na dni w temperaturze dodatniej. Czyżby się zima czaiła zza rogiem? Czemu by nie. Moja desunia już poszła do tuningu, na sezon będzie jak znalazł. Lubię zimę, te mroźne poranki, chłodne wieczory. Słońce, które każdego raduje, a nie tak jak latem - upał taki że zamiast cieszyć się pogodą, człowiek chowa się po kątach w domu. Lubię jak zimą można rzucać kulkami, robić aniołki, skakać w śnieg bez kontuzji, budować forty i zjeżdżać na wszystkim i wszędzie. Najbardziej przed zimą lubię czekać na zimę. Widzieć jak nadchodzi, jak z każdym dniem jest coraz bliżej. Czekam więc na iście czysty poranek.

niedziela, 13 listopada 2011

memory

wyciągnięte z archiwum...
stare, ale prawdziwe



ach te ludowe powiedzonka...
czas zacząć je wprowadzać w życie.

środa, 9 listopada 2011

norka

Aga D. zaraziła mnie słowem 'norka'. Powiem Wam, że ma ono dość specyficzne znaczenie. Mianem 'norki' określa się zakopanie pod pierzynkę, stosunkowo szczelnie, tuląc się do niej w pozycji embrionalnej. Sądzę, że od czasów Pragi, każdy ma to samo skojarzenie. Teraz kładąc się spać, mówię że idę do norki. Zawsze wtedy myślę o Adze D.

wtorek, 8 listopada 2011

bo najfajniejsi urodzili się w latach '80

Legenda ludowa donosi, że najfajniejsi to w latach 80. zostali poczęci. I to jak! Najlepsze okazy to tylko z tej dekady. Ci z lat 90 już nie wiedzą co oznacza ołówek wsadzony w kółeczko od kasety magnetofonowej, a co lepsi nie wiedzą nawet, co to jest kaseta magnetofonowa. Tylko my jaramy się pegasusem, gumami turbo, donaldami i vibovitem (którego nigdy się nie piło, a zawsze wciągało). Na pieluchy tetrowe patrzymy z sentymentem, teraz nosi się je na głowie podczas upału. Bałwanek bouli dla miliona to kryptonim dla bulimików, a komórka to tylko i wyłącznie telefon. Nikt nie rozumie podjarki Alfem, Bill'em Cosby'm i Allo Allo. Łza się w oku kręci patrząc na grzałkę, malucha i pachnąca gumkę do mazania. Nie wszyscy wierzą, że bez telefonów komórkowych wiedziało się, gdzie kto jest, pisało listy, wysyłało kartki na święta i żyło bez internetu! W Czarodziejkę z Księżyca, bawili się nawet chłopcy, a Bolek i Lolek, Żwirek i Muchomorek nie budzili żadnych skojarzeń. A już nie wspomnę o Czarnobylu. Z resztą ludu mój z lat 80, wiecie o co mi chodzi:)

Kurczę, kiedyś to był szacun dla gorzały... a nie że teraz byle szybko, byle w krzakach, byleby nie spisali...

piątek, 4 listopada 2011

Looking for something

Wiecie co jest straszne w życiu człowieka? Najstraszniejsze jest to, że nie ma w naszym życiu ścieżki dźwiękowej, a straszne jest to, kiedy usłyszy się jakiś utwór i nigdzie nie można go znaleźć. Tak. Bo już kilka lat szukam dwóch piosenek i nic. Kiedyś tak szukałam pewnego filmu. Pamiętałam z niego tyle, że się strasznie na nim śmiałam, ale nie mogłam go oglądać do końca, bo byłam mała i rodzice kazali mi pójść spać. Po jakiś kilkunastu latach ten film znowu leciał, bawił mnie ale już niestety nie tak szaleńczo jak w latach młodości. Dalej nie wiedziałam jak się nazywał. Pamiętałam, że był stary, bo Bruce Willis był w nim młody, a jakaś kobieta strzeliła w brzuch jakiejś innej kobiecie. Ona stała z dziurą w brzuchu, w fontannie i jedyne co powiedziała "chryste, spójrz na mnie! jestem cała mokra" (to, że miała dziurę w sukience, gdzie można było przecisnąć arbuza, zauważyła dopiero po chwili). 

a no właśnie...ze śmiercią jej do twarzy...

Był jeszcze jeden film, o takim panu co się zakochał w takiej pani i wysyłał jej róże. Ona na początku nie wiedziała od kogo, bo on jej takie anonimki posyłał. I właśnie w tym filmie, była piosnka co mnie urzekła. Ale lipa, bo znowu tytułu nie pamiętam, a tym bardziej aktora. 
Ale w sumie z jednej strony to dobrze, że nie mogę ich znaleźć. Bo  mogłoby być tak jak z filmem. W pamięci mi zapadł, że był fantastyczny, a w rzeczywistości był śmieszny ale przez dzieciństwo za bardzo go wyidealizowałam, a potem byłam nieco zawiedziona. To może zostawię piosenki w pamięci, niech moja podświadomość myśli że są wspaniałe i warte szukania xD

środa, 2 listopada 2011

noc grozy

W tym roku ogarnął mnie niebywały smutek. Jak to możliwe, że nie zorganizowano nocnego maratonu w heliosie?! Była jakaś groza w multikinie, ale jednak to nie to samo. eNeMeF stał się moją tradycją od kiedy przyszłam na studia. A przed tym, był moim marzeniem. Dzielnie, rok w rok chodziłam do kina, tylko do heliosa i tylko dlatego, że tylko on potrafił ukazać maraton, takim jakim sobie zawsze wyobrażałam. Czyli  4 seanse za symboliczne 25 zło, każdy ma swoje miejsce, kocyk, poduszkę, red bulla i termos z kawą. Wychodząc na przerwę wraca kulturalnie na swoje miejsce, a nie musi jak w multi walczyć o miejsce na schodach.  A w tym roku nic...Za to zacne cinema zaserwowało mi posiedzenie do 4:30 w halloween. Tzn. inwentaryzacja jest niezwykle uprzyjemniającym życie zajęciem, oby takich jak najmniej. Halloween, groza i moc psikusów być musiało - inwentaryzacja świetnie to odwzorowała. No a we wszystkich świętych, jak przystało na poczciwe chrześcijanki, grobbing żeśmy nieco pouprawiały. Pozachwycałyśmy się pięknem płyt, sztucznych kwiatów i niebieskim zniczem. Fajnie było. Pozdrowiłyśmy kogo trzeba, podziwiłyśmy się, że w Meksyku wyjmują szczątki zmarłych i je myją (no ale z drugiej strony co mają brudne leżeć) i pojechałyśmy do mnie, na włości czcić dalej święta. Wieczór przybrał wszelkie barwy radości i szalonych pomysłów. Bez aktu grozy się nie obeszło. Myśląc że ktoś już na pewno hasa po pałacu, jakiś zły człowiek, z pełną świadomością, w pełnym strachu poszłyśmy spać, wierząc że będąc na samej górze, morderca nie wpadnie na pomysł przyjścia do nas będąc na samym dole...doprawdy czasami noc potrafi być zła...