piątek, 22 sierpnia 2014

dziewczyna w zielonym berecie...



Kraków. A raczej Balice. Jednostka Sił Powietrznych. Z lekką obawą i strachem jechałam na nowe miejsce praktyk.Ale kiedy tylko przekroczyłam bramę wiedziałam, że to miejsce stworzone dla mnie.
Na samym początku przyjechał po mnie pan z ochrony i załadował moje bagaże, zawożąc pod budynek mieszkalny zwany koszarowcem. To, że było na nim napisane grupa wsparcia wcale mnie nie przeraziło...Na służbie był Bartosz. Miałam ogromne szczęście, że się chłopakowi chciało wnieść moje tobołki. Według niektórych kobieta, nie kobieta - wnosi sama. 88 schodów później dostałam swoją komnatę i współlokatorkę widmo.
Kwadrat all inclusive, bo zamiast tradycyjnych wozów dostaliśmy ferrari na nasze - tapczaniki oraz drewniane mebelki, a nie metalowe szafy i uwaga proszę o famfary- lodówę!!!
Dnia następnego zaprowadzili mnie do Oficera Dyżurnego, a ten do mojego przełożonego tudzież opiekuna, który był tak zaskoczony moim przyjściem, że przy przypadkowej rozmowie telefonicznej zapytał, co się robi z praktykantami...
Poszłam załatwiać przepustkę, wydali bezproblemowo.
Tego dnia poznałam też mieszkańców korytarza czyli oprócz, mnie na całej długości, mieszkało jeszcze 3 chłopaków, z tym że jeden robił za dozorcę co siedział już 4 tydzień.Pozostali zmieniali się co 2 tygi, a on ich tak witał i żegnał, witał i żegnał przeprowadzając przy tym zawsze instruktaż.
W weekendy bywałam nad okolicznym zalewem zwanym Kryspinowem. Opaliłam się jak małpa dynamitem. Na pierwszy tydzień praktyk przygarnęły mnie panie z materiałówki - kocham je strasznie. Pani Basia jest tutaj moją krakowską mamą ;)
Ze służbą za pan brat żyłam, bo jak tutaj spędzałam weekendy to oprócz mnie i ich całe 4 piętra koszarowca były do naszej dyspozycji. Każdemu przypadało jedno piętro i jeszcze zostało.
Chodzę po bazie w zielonym berecie. Wszędzie furażerki i dziewczyna w zielonym berecie...połowa bazy sądzi, że jestem córką jakiegoś pułkownika, a mój dziadek jest generałem.
Na śniadanie potrafią zaserwować kotleta lub smażoną kiełbę na smalcu ze swkarkami.
Oczywiście zwiedzam Kraków. Byłam na Kopcu Kościuszki. Intrygujące jest jak koszą tam trawę...Ponoć puszczając kosiarki i wciągając je z powrotem...Jest moc.
Niesamowite jest zobaczyć lądujący samolot tuż przed pasem startowym i być pod tym samolotem. Za to dziękuję G. Za to i za spuchniętą rękę - adrenalina była. Ekipa Pani Basi tak się wczuła, że prawie mnie już karetką na ostry dyżur wieźli...
W sekcji budżetu jak na dworcu - milion ludzi przechodzi, milion głosów, śmiechu i płaczu - zwłaszcza przy rozliczaniu z delegacji...
OSF też zachwyca. Jak to powiedziała Karol - ten OSF nawet nie stał obok OSF...odrobinkę zaniedbany, a na stadionie o wytartą bądź zdeptaną trawę nie muszą się martwić...na pewno to tam nie grozi...
Tymczasem dziewczyna w zielonym berecie ma nadzieje, że klimat i aura nawet po objęciu stanowiska nie zgaśnie i udaje się na spoczynek.

1 komentarz: