Karpacz.
Tym razem zrobiliśmy desant na posiadłość Królowej Babci w około 15 osób. W piątkowy wieczór, grubo się przywitaliśmy z zimą panującą w wiosce cudów. Zdrowie wznosiliśmy trunkami rodem z biedronki - wódką, whisky i winem. Zaowocowało to pieśniami: "kto w styczniu urodzony, ma wstać, ma wstać, ma wstać.." (co niektórzy mieli ochotę świętować wszystkie 12 miesięcy, tudzież kolejne lata). Oprócz pieśni była też meksykańska fala:
Dnia następnego, wstaliśmy niczym ranne wstają zorze, jak kościół nakazuje, czyli na stoku byliśmy o 12:30:
Po drodze mini zawody w bobslejach (Doris zatrzymała się dopiero pod AquaParkiem)
Jakaś połowa ekipy, bo druga gdzieś w zaspach się zakopała (he he)
...się zakopała...tzn. zostali zakopani ^^
Wieczorem, po owocnym spędzeniu czasu na basenie i szaleństwach w rurach - nie będę wytykać palcami przez kogo zamkniętych po 5 minutach xD, przyszedł czas na ponowne świętowanie, tym razem kolejnych 18. - Doris i Piotra:
Były zimne ognie...
Było ciasto...
Był i szampan...
A to nie wiem co było, ale każdy ma dobrą minę (Jana the best)
I na koniec huczne pożegnanie orzełkiem włości Babci!
W niedzielkę, mieliśmy całkiem good time, szkoda tylko że spaliłam ze 100 razy sprzęgło w nie swojej limuzynie, a taty auta trafiło na hol, ale ogólnie pogada i tricki na stoku posyciły i zebrały dobre żniwo dodatkowych umiejętności...I o dziwo podróż do Wro zajęła nam jedyne 4,5h :) Kochani, dzięks za wspaniały weekend!
Palec pod budkę kto reflektuje na następny trip? (Matys no pojedziesz, pojedziesz)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz