sobota, 2 lutego 2013

Szkocja

Jeszcze całkiem niedawno pisałam że marzę nasycać się ciszą i bezkresem mocy na klifie z zamkiem w tle i nagle to się spełnia. Szkocja tak mi się spodobała, że już teraz wiem, że jeszcze nie raz będę odwiedzać kraj absurdu. Wyobraźcie sobie, że to kraj prohibicji, alko sprzedawane tylko od 10 do 22 i to za okazaniem prawa jazdy, tudzież paszportu. Dowód dla nich nie istnieje oraz kupowanie dla  grupy też nie! Kluby punkt 2 są zamykane, ochrona grzecznie wyprasza pijanych, ale szczęśliwych Szkotów. Mają w zwyczaju leżeć na ulicach o 4 rano z tego szczęścia. Ale cóż się dziwić. Poszliśmy na domówkę, gdzie już pito piwka. My w gościach przynieśliśmy orzechówkę - piliśmy ją z mlekiem. Z resztki poszły szoty. Potem udaliśmy się do baru, organizatorzy mieli zniżkę 40% na driny. Drinki z ginem, whisky, wódką itd. Słabo mi się zrobiło jak po tych miksach, w trakcie picia drinów wjechały szoty, które zapijaliśmy owymi drinami. Wiadomo w Szkocji zimno, nam już było nawet za gorąco. Poszliśmy pobujać biodrem. W trakcie szalonych tańców wjechała tequila. Uhu. Ciężkie życie Szkota. Potem już tylko klub, a na końcu domówka u Carmen Electry, tak się kazał nazywać czarnoskóry kolega naszej znajomej - nie pytajcie dlaczego.
Piliśmy też prawdziwą szkocką whisky - i o tyle o ile ja nie lubię samej, tak tam była wspaniała. Furorę jednak zrobił na nas cydr! To była miłość od pierwszego wejrzenia. Doprowadził nas do tego stopnia, że ostatnie funty na niego wydaliśmy! Ale warto było. Czekam aż w Polsce ruszymy z koksem yy w sensie z produkcją ruszymy, w końcu wyrabia się go ze sfermentowanych jabłek, a tych mamy pod dostatkiem! Żałuję tylko, że potwora z Loch Ness nie widziałyśmy, ale następnym razem go zobaczymy  i cydrem  upijemy!







2 komentarze: