niedziela, 9 maja 2010

Autostop, autostop wsiadaj bracie dalej hop…



Jak usłyszałam o tym w pierwszej chwili, to chciałam uronić łzę i schować się w kącik. Miałam 5 dni na to, aby psychicznie przygotować się na wyjazd z którego możliwe, że nie koniecznie wrócę… Z gilem do kolan i trzęsącą się wargą wymieniłam pieniążka, załatwiłam plecaczek i odwiedziłam kościółek. W sobotę, kiedy ranne wstają zorze, a my razem z nimi ruszyłyśmy pełne radości na spotkanie z przygodą.
Jeszcze nigdy pod Zetką nie widziałam tyle wiary… koło 300 person z plecakami czekało, aby uzyskać zacny numerek i wyprawkę od sponsora. Nie powiem, pokrzepiło mnie to co dostałyśmy. Z pewnością niebieska koszulka, bułka, red bull i prezerwatywy pomogą nam przetrwać na trasie. Po stu godzinach oczekiwania na start ruszyłyśmy z tłumem aż całe 100m do najbliższego przystanku, aby po raz ostatni przejechać się środkiem transportu publicznego.
Kierunek Bielany obrała większość. Miło się stało… Ta sama droga, z tym że my z kierunkiem na Kudowę, a Team naprzeciwko na Zgorzelec… Bronka uzbrojona w tablicę (tzn. w sklejoną kartkę A4) z napisem ‘Kudowa’, a ja klęcząca pisząca esej na drugim zwoju pt. ‘Ząbkowice’. I kiedy już byłam w trakcie pisania ‘e’, z dala usłyszałyśmy rozchodzący się, przepięknie brzmiący dźwięk klaksonu samochodowego… Pierwszy nasz zatrzymany samochód! Z limuzyny, od razu służąc nam swą pomocą, wyskoczyły poznańskie chłopaki oferując, że do samej granicy w Kudowie przesyłkę żywą dostarczą. Jak rzekli, tak też uczynili. Droga upłynęła nam miło, na błyskotliwych grepsikach i przy akompaniamencie CB radia. Na koniec chłopcy obdarowali nas czekoladkami i kamizelką odblaskową. I tu nasze drogi się rozeszły. Machając chusteczką na pożegnanie, odeszłyśmy na stację benzynową po kartony, co by nasza tablica była faktycznie tablicą.
Troszeczkę czasu straciłyśmy na granicy, co automatycznie wpłynęło na zmianę naszych planów i obrania drogi na Pragę. Miły Koreańczyk i jego sługa zabrali nas do stolicy, zostawili na stacji, pstryknęli foto i powiedzieli ‘bye bye’. No to baj. Tak przy okazji była to jakaś licha stacyjka przy autostradzie, gdzie nawet zakonnice nie chciały się zatrzymać, ale gdzie bułka z kabanosem nigdy nie smakowały tak dobrze. Po wielu minutach konwersacji z czeskim chłoptasiem i budowlańcami, udało nam się uzyskać jakże cenne informację, że troszkę nie na tej ‘pomie’ jesteśmy… I powiedzieli, że do kolejnej stacji na Linz czy Brno jest tylko 0,5km (swoją drogą nigdy, ale to nigdy nie wierzcie Czechom jeżeli podają odległości…te 0,5 km okazało się 3!). Ku chwale, budowlańcy podrzucili nas na tą co trzeba, pomachali i zostawili na pastwę kolejnej autostrady.
Cóż… po 1h błagania żeby ktoś nas podrzucił, doszłyśmy do wniosku, że nie znają tu litości, więc co nam pozostało jak nie własne nóżki? Tylko 6km do przejścia… Byłoby tylko… Ale po drodze trzeba było iść koło aut jadących 120km/h, przedzierać się przez krzaczory, skakać z murka, obchodzić jakieś wzgórze, iść przez pole ziemniaków i przeczołgać się przez rzepak… Ale się udało! Tam znalazłyśmy transport na Brno… Przemili tirowcy urzekli nas swoją dobrocią, powiedzieli nawet żeby nas chętnie zabrali do Polski, bo wcale im się nie widzi zostawianie nas o 1 w nocy na autostradzie…
Oj mi też się nie widziało, oj nie. Tym bardziej, że jak zobaczyłyśmy stację i drogę wylotową na Wiedeń i team, który siedział tam od 4h i próbował coś złapać. My stwierdziłyśmy że wracamy na autostradę i łapiemy coś na Bratysławę. Tylko, że złapanie czegokolwiek na autostradzie o 1 w nocy graniczyło z Cudem. Cud się zjawił… W postaci policji. I że niby mandacik, bo nie wolno łapać. Ale po jakże owocnych konwersacjach, panowie policjanci zawieźli nas na stację koło drogi wylotowej na Bratysławę.
Ale było ciemno. Czasu coraz mniej. To może Kraków? To Kraków. Zmiana drogi na Ostrawę, Powiem Wam, że bezcenne jest przebieganie przez 6 pasów na autostradzie o 6 rano i konfrontacja z policją, ale wyjście obronną ręką, bo bez mandaciku . Doszłyśmy na kolejną stację… Stację opuszczoną przez Pana Boga… 4h siedziałyśmy i machałyśmy tabliczką... i kto się zlitował? Koreańczyk. Wyrzucił nas na następnej stacji, a tam nas przygarną koleś co wiózł 200l jakiegoś wina, które i tak nam później odpalił. Na koniec w Ostrawie, po miłej gadce z policją że po autostradzie nie wolno chodzić, bo grozi mandatem (słowo daję oni wszyscy chyba mają takie regułki, które wygłaszają po czym nas puszczają i udają, że nas nigdy nie spotkali), gdzieś pod jakimś mostem miłe małżeństwo podwiozło nas do Cieszyna…
I tam nasza przygoda z autostopem się skończyła. Potem już tylko prymitywny PKS do Krakowa, spanie u sióstr zakonnych (niepozorne te pingwiny, np. windę mają taką, że nie jedna korporacja by taką chciała) i zwiedzanie wszystkich mrocznych dziur tegoż jakże urokliwego miasta…
Jedyne co mogę powiedzieć, to lepiej żeby się mnie nie pytano którędy do Krakowa… Wiadomo, że przez Czechy!

10 komentarzy:

  1. Po tym co przeczytałam mam kilka refleksji:
    1. Koreańczycy wcale nie są tacy źli, jak myślałam ;P
    2. Jak do Krakowa to tylko przez Czechy :]
    3. Jak mi Czech poda odległość, zawsze pomnożę ją minimum przez 2 :D

    Więcej refleksji nie mam :P
    Przynajmniej nie dzisiaj :D

    Strasznie się cieszę, że wróciłyście całe i zdrowe :) Jest przynajmniej co poczytać przed snem :P

    OdpowiedzUsuń
  2. refleksja nr 4. jak przechodzić przez autostradę to tylko o 6 rano...

    OdpowiedzUsuń
  3. wg L niezła jazda:D ja biegałem przez 4 pasy autostrady w samo południe:p i polska policja chyba nie jest taka wspaniałomyślna:p a na przyszłość słuchaj co mówię:D złapałybyście przypadkowego stopa w postaci mnie i słodkiej A (buziak dla niej:*) to może nawet byśmy gdzies dotarli:D

    OdpowiedzUsuń
  4. noo w istocie... ale my przecież też w końcu gdzieś dojechałyśmy! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. I to gdzie... Do pięknego Krakowa :]

    Może i mnie w końcu uda się tam dotrzeć... Przez Czechy rzecz jasna :D

    OdpowiedzUsuń
  6. No w końcu marzenia nic nie kosztują :P

    OdpowiedzUsuń
  7. będzie kraków i L się postara:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Tak powiało, że aż zaczęłam się bać :P

    OdpowiedzUsuń