niedziela, 3 października 2010

'Przepięknie jest, tylko tlenu brak...'


Przycupnęłam sobie tak w Taterkach, na skraju skałeczki, o mało ze szczęścia się nie zesrałam, bo tak pięknie było. To nic, że lało, że wiało, że zimno było, że mgła wszystko zasłoniła. Dla mnie było przecudnie!

Przybyłam sobie w piąteczek, po trudach podróży pociągiem, autobusem, busem raczyłam przekroczyć tatrzański park narodowy i po jakimś kilometrze skręcić sobie w lasek. Gdy tak sobie w podskokach poprzez ten lasek szłam, uśmiechałam się do słonka i do chmurek (   )
to mym oczom w środku lasu ukazał się traktor... Jakoż, że 'stawy' to jedyne schronisko, które jest najwyżej położone nic tam nie dojeżdża. Jedzonko i wszelakie namacalne udogodnienia są wywożone traktorkiem, a potem na linach prosto do 'pięciu stawów'.  Nie ukrywam, że po mękach  wdrapywania się po czarnym szlaku, obładowana niczym baktrian byłam przeszczęśliwa, mogąc to wszystko rzucić i cieszyć się widokiem otaczających mnie szczytów, surowych, stromych i strzelistych jakich w Karkonoszach się nie spotka. W sobotę poszłam sobie samotnie (bo Monika piastowała dzielnie stanowisko recepcjonistki) do Morskiego Oka przez Świstówkę. Wszędzie było widać jesień, było też widać jak szlachta, która nie zhańbi się włożeniem górskiego pantofelka, przyodziewa białe adidaski i sunie dzielnie do Morskiego po asflacie, głosząc wszem i wobec nowinę, że idzie na wyprawę w góry.
Wieczorem dzielnie przycupnęłam u boku Monisi w recepcji, po czym mnie subtelnie wywaliła do rozdawania koców turystom, którzy już o 12 stwierdzili, że oni 'ani nie wejdą, ani nie zejdą'. O tym, że po górolsku woda rozmowna lała się wiadrami, strzepywanie i picie do kogoś było jak 4 posiłek wciągu dnia, już raczej nie muszę pisać.
Krzyżne (2112m n.p.m.)


Dnia następnego ruszyłyśmy tylko na Krzyżne. Tzn. miałyśmy w planach tylko zdobyć szczyt i powrócić. Tego dnia nie przewidywałam, że spotka mnie gorsze wejście niż na tej górce, gdzie krew w żyłach krążyła mi szybciej, a ciśnienie nigdy nie było tak wysokie. O ja głupia, jak mogłam się tak mylić. Na szczycie, nabrałyśmy ochoty na dalsze harce i hołubce. Zeszłyśmy pięknie (w zasadzie to zjechałyśmy po śniegu) z góreczki i polazłyśmy na kaszankę do Murowańca. Jak zobaczyłam to schronisko, to mówię, że może pieśń 'w murowanej piwnice' wzięła się z tego. Na co Monika popatrzyła tylko na mnie spojrzeniem nr 4, czytaj. głupszej etymologii nie mogłaś wymyślić. Jakaś Życzliwa usłyszała, że mamy w planach zdobyć Zawrat, dała dobrą radę żebyśmy się zastanowiły co robimy, rzuciła 5 zł na herbatę i się pomodliła.






Jak zobaczyłam Zawrat - zwątpiłam. Łańcuchy. Wyglądało to tak, że Monika na szlaku poruszała się jak kozica, ja jak koza. No  w zasadzie jak na pierwszy raz poszło mi nieźle. Ale nigdy nie zapomnę, tego uczucia gdzie widzę, jak musimy przylegać do skały, bo jak się lekko odchylimy i tak jakby puścimy to po nas... Zero zabezpieczenia, deszcz, wiatr, ślisko i moja zajebiście trzęsąca się noga. Błędem było odwracanie się za siebie, bo moja wiara z każdym krokiem była coraz słabsza. Na Zawracie to mi dopiero ciśnienie skoczyło. Było mi wszystko jedno,nawet się zbytnio nie przejęłam faktem, że rozbiłam o skały telefon. W porównaniu jak to się mogło skończyć, była to niewielka strata...
Siklawa


Kiedy dotarłyśmy na szczyt ogrom szczęścia jaki nam towarzyszył jest nie do opisania
Ja to w zasadzie dziękowałam Bogulkowi, że żyję. Dobrze, że wchodziłam tam z Bronką, bo pomimo że łgała mi w żywe oczy, mówiąc co łańcuch, że to już 'naprawdę ostatni', to mimo wszystko było mi to potrzebne.
W schronisku już stwierdziłam, że jestem tak wdzięczna, że mogę jeszcze stąpać po tym ziemskim padole, że pójdę nawet na msze do sali obok. Nabożeństwo trwało ok 30 min, dla niektórych i tak za długo, bez wariatów się nie obeszło - jeden Słowak wciągał kiełbaskę, czytał książkę i wołał coś, a drugi Polak udawał wielkiego ateistę.

Ostatniego dnia zwiedziłyśmy sobie wodospadzik, pstryknęłyśmy ostatnie focie, powiedziałyśmy 'pa pa' polance i stawom, która jedna turystka raczyła powiedzieć, że 'dolina pięciu stawów powinna się nazywać doliną jednego stawu i 4 ukrytych, na co przewodnik rzekł jej, coby taka cwana nie była'.

Z racji tego, że przeleniwe z nas panny wrzuciłyśmy plecaczki na liny, coby nam górole zwieźli. Jak zeszłyśmy z czarnego i doszłyśmy do stacji, nieco się zdziwiłyśmy że plecaków po prostu 'ni ma'. No to odbyło się mega szybkie zejście z zielonego pt. pościg za traktorem, który ma nasze plecaki. Złapałyśmy chłopaków przy  informacji, zobaczywszy jak wyglądamy z litością postanowili, że podwiozą nas do Zakopanego, nie przestrzegając przy tym ani pół znaku... Tam nam pomachali chusteczką na pożegnanie, my im równie obsmarkaną odmachałyśmy i poszłyśmy jeść na Krupówki.
Potem już bez większych ekscesów wróciłyśmy do dobrego Wrocławia, pełne wrażeń, emocji i obietnicą powrócenia...

Zawrat (2159m n.p.m.)

2 komentarze:

  1. To feeest!Ja na bank bym spadła z tego Zawratu! Albo gożej gdzieś tam bym zestruchlała ze strach i ani w tą ani w tą, aż by mnie mróz i głod dobyły! Jestem miękkim waflem! :D hehe

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też myślałam, że mnie tam rozdziobią kruki i wrony, ale adrenalina daje moc! Dałabyś radę nawet na Rysy wkroczyć! :D

    OdpowiedzUsuń