|
|
Piątek. Godziny poranne. Jak dla mnie to wręcz nocne. Dochodziła 9. Z oczami na zapałki, z jedną nogą wpiętą w deskę, z Bronisławą u boku i jej dwiema nogami wpiętymi w narty, dzielnie oczekujemy na uruchomienie wyciągu.
‘Liczykrupa’
9:00
Jedziemy. Dobrze żeśmy kożuchy przyodziały, wiało tak, że nam łzy na policzkach zamarzały.
9:06
Ubolewamy nad faktem, że łyżwy zostały na nizinach. Było takie lodowisko, że moja droga hamowania wydłużyła się o 10 m.
9:10
Jeszcze raz na tym samym wyciągu…
‘Euro’
9:15
Tym razem darowałyśmy sobie pierwszą góreczkę i odbiłyśmy na Euro.
9:21
Przeżywam agonię, gdyż jest orczyk i nie ma pana, który podaje te wiszące pały.
9:27
HA HA HA. Na samej górze Euro ;]
‘Grosik’
9:55
Ekhm… Po drobnych komplikacjach, bynajmniej nie zjazdowych u podnóża Grosika, który powinien być Grochem, albo Funtem…
10:05
Trochę nam nie poszło na orczyku… Sensu większego w wracaniu nie widziałam, to z dechą pod pachą idziemy ku światłości, jaka się wyłaniała 500m wyżej. Bo dalej to zbyt lekkie słowo.
10:15
Wysoka ta górka…
10:25
A jaka długa…
10:30
Dotarłam.
10:35
Monika prawie też. Krzyczy żebym jej z oczu zeszła…
‘Złotówka’
10:40
Master orczyków. I już nawet po lodzie się tak źle nie zjeżdżało. Tylko po jakiego grzyba te choinki na środku trasy?
Na szlaku
11:15
Niecała godzinka do końca ważności karnetu. Full czasu, idziemy na herbatkę do ‘Strzechy’.
11:30
Najazd na żółty szlak.
11:50
Hm. Dobrze, że na szlakach nie ma ograniczenia prędkości. Ponoć ładne były widoki…
12:00
Oczy bynajmniej już nie na zapałkach!