niedziela, 21 lutego 2010

Nie ma to jak pojeździć











Piątek. Godziny poranne. Jak dla mnie to wręcz nocne. Dochodziła 9. Z oczami na zapałki, z jedną nogą wpiętą w deskę, z Bronisławą u boku i jej dwiema nogami wpiętymi w narty, dzielnie oczekujemy na uruchomienie wyciągu.


‘Liczykrupa’


9:00

Jedziemy. Dobrze żeśmy kożuchy przyodziały, wiało tak, że nam łzy na policzkach zamarzały.

9:06

Ubolewamy nad faktem, że łyżwy zostały na nizinach. Było takie lodowisko, że moja droga hamowania wydłużyła się o 10 m.

9:10

Jeszcze raz na tym samym wyciągu…


‘Euro’


9:15

Tym razem darowałyśmy sobie pierwszą góreczkę i odbiłyśmy na Euro.

9:21

Przeżywam agonię, gdyż jest orczyk i nie ma pana, który podaje te wiszące pały.

9:27

HA HA HA. Na samej górze Euro ;]


‘Grosik’


9:55

Ekhm… Po drobnych komplikacjach, bynajmniej nie zjazdowych u podnóża Grosika, który powinien być Grochem, albo Funtem…

10:05

Trochę nam nie poszło na orczyku… Sensu większego w wracaniu nie widziałam, to z dechą pod pachą idziemy ku światłości, jaka się wyłaniała 500m wyżej. Bo dalej to zbyt lekkie słowo.

10:15

Wysoka ta górka…

10:25

A jaka długa…

10:30

Dotarłam.

10:35

Monika prawie też. Krzyczy żebym jej z oczu zeszła…


‘Złotówka’


10:40

Master orczyków. I już nawet po lodzie się tak źle nie zjeżdżało. Tylko po jakiego grzyba te choinki na środku trasy?


Na szlaku


11:15

Niecała godzinka do końca ważności karnetu. Full czasu, idziemy na herbatkę do ‘Strzechy’.

11:30

Najazd na żółty szlak.

11:50

Hm. Dobrze, że na szlakach nie ma ograniczenia prędkości. Ponoć ładne były widoki…

12:00

Oczy bynajmniej już nie na zapałkach!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz