sobota, 17 lipca 2010

Do pracy rodacy.

A i Gardziejewska raczyła wziąć się do roboty i w tym roku lato spędzam w Mieście Cudów. I o dziwo wcale łzy mi się nie cisną pod powieki z tego powodu. Wręcz przeciwnie. Jak tylko mogę oram swe pole w Cinema City, a w zasadzie niewiele brakuje i tam zamieszkam. Szatanem wcielonym jest to miejsce pracy, życie tam stracę i już nie mówię o mojej jakże ciężkiej orce, ale o namiętnym nadrabianiu wszystkich kinowych nowinek. Władzę w królestwie piastuje młodzież polska, więc wszyscy mamy już od permanentnego śmiechu zmarszczki dookoła głowy. Hołd składam Neli za wstawiennictwo u najwyższego i dobre słowo i wiem, że będzie najlepszym SV jakiego włości skromnego Cinema jeszcze nie widziały. Muszę też wspomnieć o ‘Misiu Pysiu’, bo jak skończy grzać dupę nad morzem, to wiem, że żyć mi nie da za barem i zamknie mnie w popcornicy…

No ale to nie wszystko. Jeszcze nie spoczywam na laurach. Zaciągnęłam się również, jako szlachetny wolontariusz przy Wratislavia Cantans. Jeszcze póki, co sceny nie kazali mi zamiatać, więc nie mam co opisywać, w samym temacie niewiele na razie się dzieje. Aczkolwiek jak jakiemuś śmiertelnikowi zechce się klasyki posłuchać, to festiwal takowy jest mu pisany, a coby się nie zdziwił, że ulotkę wręczę mu w mej skromnej osobie ja.

Po tym jakże owocnym wywodzie, wybaczcie moje Aniołeczki, ale udam się na spoczynek i zbiorę siły na kolejną walkę z Sunshine.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz