wtorek, 27 lipca 2010

my garden is my soul or my soul is my garden?

Znacie to niesamowite uczucie, kiedy jesteście zziębnięci, odkręcacie kurek z ciepłą wodą i czujecie nagły przypływ gorąca...albo kiedy do rozgrzanej słońcem skóry przykładacie lodowatą butelkę wody? To uczucie szoku w pierwszej chwili, a potem ulgi? Lubię je. Jest takie...życiowe. Codzienne. Doznajemy szoku, który trwa - czasami dłużej, czasami krócej, czasami w ogóle nie wiemy że miał miejsce... a potem nieopisana ulga i myśl, że dobrze, że w końcu, że już, że tak miało być...
Ostatnio rzuciłam okiem na swój ogródeczek. Do niedawna nie zauważałam w nim nic oprócz pięknych krzewów, kwiatów, świeżej trawy i egzotycznych sadzonek. Ale gdy przetarłam przeciwsłoneczne, a raczej gdy mi szkło wypadło, to tak jakby przejrzałam na oczy. Chabazie. Miliony zielska. Przyodziałam gumiaki, motykę, chustę na kłaki i...'wyrwałam chwasta/y...'
Dobranoc.

2 komentarze:

  1. o tej porze roku chabaź to rzecz nazbyt natarczywa - pozdrawiam, Ewa

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochaniutka ażeby to jeden...plewie od kwietnia! xD

    OdpowiedzUsuń