niedziela, 25 września 2011

headshot

Wiecie, jak każdy normalny, młody człowiek, normalnie i młodo spędzam wolny czas. W tym tygodniu raczyłam z ekipą kinową, zażyć nieco adrenaliny w paintballu. Tutaj zrobię mini reklamę, gdyż naszą świetną zabawę zawdzięczamy Bartusiowi z paintballbros, który rewelacyjnie wszystko zorganizował, nadzorował i pokierował nowicjuszy, żeby też czerpali z gry jakąś przyjemność. 
Wraz z godzinkami, stawiliśmy się równo u Mistrza, po markery, stroje i maski. Widok jego twarzy był niedoopisania, który po nocy spędzonej na xboxie, chętnie by za niego nas przehandlował. Ekipa 14 osób ubranych w moro i  czekająca na podwózkę, musiała budzić respekt. Nawet przypadkowa persona zapytała co to za akcja, a my mądrzy mali, odpowiedzieliśmy, że wojna, oczywiście. Oczywiście, persona odjechała zadowolona z uśmiechem.
Na polu walki, było cudownie. Pole, pole, pole. Na polu ruiny, ruiny, ruiny. Ruiny parterowe, piętrowe. I doły rowy i krzaki. A za tym, działki seniorów i seniorit. Walczyliśmy jak dzikie koty. Rzucaliśmy się w trawę, czuliśmy bratki przez maskę, niczym rambo strzelaliśmy serią w przeciwnika, poświęcaliśmy się dla innych.  Mistrz przez megafon, w swoim, tylko jemu znanym, stoickim spokoju, kierował nami jak mamy grać, potem już ograniczył się do kawałów, a na końcu nie wytrzymując ciśnienia, wziął markera i sam z niego do nas strzelał, tworząc serial [tak wiem, wiem że to się scenariusz nazywa] pt. każdy na każdego. Ja w tym odcinku poniosłam ranny wojenne, w stylu stłuczonej kości, ale żyje i mam się dobrze i to nie bynajmniej nie z tego że dostałam gumową kuleczką, tylko dlatego, że pochłonęły mnie złudne trawy zła.
Każdy w zamierzeniu miał polowanie na Tygrysa, aczkolwiek Tygrys się nie dał, sam sobie tarczą dzielnie walczył i punkty w bombkach zdobył (poświęcają mnie). Radości było sporo, siniaków w dziwnych miejscach również, ale przede wszystkim woli walki najwięcej. Pojawiła się głównie przy haśle 'headshot' kiedy oberwanie w plecy, tyłek, kolanko czy mały palec u nogi, nie zabijało ofiary. Śmierć nadchodziła wraz ze strzałem w szyjkę (ślady jak po malinkach gwarantowane) tudzież w główkę (najlepsze strzały były centralnie w szybkę, wtedy nic totalnie nie boli, a wiadome jest że się zostało postrzelonym). Istniała bowiem ewentualność, gdzie dostając kulkę, nie było widać śladów farby. Ból był, ale nieśmiertelność i zabawa również...Było dobrze! Spróbujcie koniecznie!
Wasz postrzelony Ancurek...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz