niedziela, 20 czerwca 2010

Ludicrously


I ja trafiłam w końcu do takiej instytucji jak biblioteka miejska… Z tej okazji focie pstryknęłam – sufitu, bo był doprawdy urzekający. W czytelni było jak w chińskiej herbaciarni, jak w Misiu, jak w moim życiu, czyli wszystko i wszyscy rodem z Burtona.
Obok mnie Monisia – leży na stole, ja odgięta na krześle, wena nam sprzyjała nie ma co. Naprzeciwko mnie jakieś chucherko ledwo wystające znad stołu, męczyło coś tak grubego, do czego ja bym w życiu nie zaglądnęła. Obok niego koleś z miną posągu, gdzie siedział najdłużej max 5min, co chwilę gdzieś chodził i zwiedzał. Dalej koleś w połowie łysy, drugą część włosów zaczesywał na łysą stronę. Naprzeciwko dziewoja, która żeby podłączyć laptopa zgasiła łysemu lampkę. Za nią inna, gdzie zanim się rozłożyła to już się zbierała do wyjścia. Była też elegantka w cekinach, biała dama z czerwienią na ustach i strażnik książek z pasem niezłomnego wojownika. Muszę przyznać, miejsce i ludzie sprzyjali nauce, zwłaszcza, że wygonili nas po 20 min, bo wietrzyli salę.

Co do pracy, sprawa wcale nie wygląda inaczej.
Ehe… Tak to jest, że albo poszukiwania pracy jest czynnością absurdalną, albo to życie mi podsuwa absurdalne oferty. Idąc na rozmowę, po drodze minęłam, jakiegoś napuszonego, afrykańskiego persa siedzącego leniwie na ledwo-trzymającym się murku. Nie drgnął nawet jak się do niego zbliżyłam… Domniemam, że nie miał na to siły puszek-okruszek. Poszukując budynku, do którego mnie zaproszono, modliłam się żeby to nie był żaden z tych sprzedających nagrobki… Jak się na szczęście okazało to była jakaś stodoła obok, gdzie trwał casting na sekretarkę księgowej, a gdzie ¾ było panów, którzy zwątpili w połowie w swoje atuty...

Dlatego po tak wyczerpującym tygodniu dobrze, że jest coś takiego jak weekend… Wolna sobota i pergola z ciastkami :)

2 komentarze:

  1. co ty alicji nie oglądałaś? miałaś iść za tym kotem jak za królikiem:p L

    OdpowiedzUsuń
  2. jaaa...spaliłam. Wszystko przez nagrobki!

    OdpowiedzUsuń